Spojrzał przeciągle na Joolsa. Nic nie mówi; milczał, aż nie dojechali do tej części ulicy, gdzie zaczynały się wielkie domu z białego kamienia.
- To tu - wskazał na jedną z posiadłości. Nim mężczyźni zdążyli wyjść z furgonetki, z domu wybiegł wysoki, chudy mężczyzna o szpakowatych włosach.
Zanosił się histerycznym płaczem i machał w stronę Smitha, jak paralityk.
- To koniec, koniec!
- Co jest, Jose - zawołał Smith, wskazując Joolsowi, by ten otworzył tylne drzwi furgonetki.
- Mamy twoje koty. Gdzie żona?
- Nie ma, zostawiła mnie!
- No chyba se jaja robisz.
- Nie, koniec, finito, kaput. Koniec!
Smith wywrócił oczami. Spojrzał na Jools, potem na samochód, aż w końcu zwrócił się do Jose.
- Mówisz, że jechaliśmy z pierdolonymi panterami przez całe miasto, po chuj?
- Anthony, Tony, Tony...
- A jeb się, Jose. Bierz te koty a ja spierdalam!
- Tony - mężczyzna chwycił Smitha za ręka skórzanej kurtki - Tony... a może ty coś wymyślisz, co? Tony, proszę cię...
Smith wyrwał się z uścisku.
- Noc chyba żartujesz!