Noc z 7/8 września
Ennis na palcach przemknął do łazienki, cicho pchając przed siebie wózek wyładowany środkami czystości. Była trzecia w nocy, godzina duchów. Chłopak miał cichą nadzieję, że o tej porze absolutnie nikt nie będzie chciał korzystać z toalet, zwłaszcza, że dopiero co był poniedziałek. To żadna pora na imprezy.
Na sobie miał kamizelkę z napisem PRACE SPOŁECZNE. Wolał jednak odbębnić te godziny pod osłoną nocy, tak, żeby nad ranem prawdziwa sprzątaczka, pani Jefferson, z którą ubił ten mały interes ("Ja będę czyścił toalety w nocy, a pani rano to sprawdzi. Jeśli będzie okej, to dostaję pieczątkę!"), mogła ocenić efekty jego starań.
Odstawił wszystkie urządzenia na ziemię i zmarszczył nos. Było już po weekendzie, więc mógł się spodziewać wszystkiego. Zaczął od toalet, żeby najgorsze mieć za sobą (nie wiedział jeszcze, jak potworne może być czyszczenie odpływów prysznica). O dziwo, pierwszy kibel prezentował się całkiem nieźle. Ennis wycisnął do środka sedesu odrobinę Dos-teh-seh i czekając, aż ten rozprowadzi się po ściankach, zabrał się do szorowania deski klozetowej. Potem wpakował do kolanka szczotę i energicznie zaczął czyścić to ustrojstwo. Przetarł nawet uchwyt spłuczki. Zadowolony, spuścił wodę i zabrał się za kolejne kabiny.
Tam było już trochę mniej różowo, bo w jednej z nich ktoś zostawił nieuprzątniętego pawia, a w następnej cały sedes wypchany był papierem toaletowym. Ennis naprawdę musiał się namęczyć, żeby odetkać kolanko. Gdy uporał się z czyszczeniem kibli, porozstawiał tam nowe zapasy papieru i wyszedł do głównej części toalet.
Dos-teh-seh tym razem znalazł się w umywalkach. Ennis dokładnie wyczyścił nawet krany. Oczywiście, tam też znalazł resztki rzygów - witaj młodości! Podejrzewał, że to pewnie tamta bulimiczka z pokoju 117. Zmarszczył nos i, próbując nie oddychać, pozbył się tego ohydnego brudu.
Potem była już nieco przyjemniejsza część. Używając Pana Mięśniaka zabrał się do czyszczenia luster ze śladów po paście do zębów, paluchach, szmince i wyciskanych pryszczach. Następnie przeszedł do pryszniców, gdzie spędził dobrą chwilę na wyciąganiu najdziwniejszych rzeczy z odpływu. Trafił nawet na zużyte kondomy.
Zdecydowanie Jonathan nie musiał go już pouczać o wspaniałościach wspólnych łazienek.
Wreszcie pozostała już tylko podłoga i wyniesienie śmieci. Ennis chlusnął wodą z płynem na kafelki i zaczął taniec z mopem. Gdy skończył, zgarnął wszystkie worki ze śmieciami. Obejrzał się jeszcze na efekt swojej pracy - wyglądało... normalnie. Pani Jefferson powinna być usatysfakcjonowana.
Na paluszkach wyszedł z łazienki i udał się do schowka, gdzie zostawił przyrządy czystości. Potem poszedł do swojego pokoju, żeby przekimać się ze dwie godziny przed pójściem (albo nie pójściem) na zajęcia.
//zt