Play by forum role play game - modern western in hot Arizona.


You are not connected. Please login or register

Biuro strażników parku i ranczo Mt. Dragoon

Idź do strony : Previous  1, 2, 3, ... 10, 11, 12  Next

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down  Wiadomość [Strona 2 z 12]

Mistrz Gry

Mistrz Gry
First topic message reminder :

Niedaleko wejścia do parku stoi budynek w którym urzędują strażnicy oraz inni pracownicy parku krajobrazowego. Zajmują się oni nie tylko kontrolą pobliskich terenów oraz fauny i flory, ale także prowadzeniem rancza należącego do parku.
Do zadań strażników należy patrolowanie parku, prowadzenie ewidencji zwierząt oraz roślin, pilnowanie porządku oraz pomoc turystom. Co jakiś czas organizują też wycieczki (piesze i konne), lekcje w plenerze dla dzieci z pobliskiej szkoły, a także współpracują z Muzeum Historii Indian. Na ranczu pracuje także weterynarz zajmujący się zwierzyną z parku oraz hodowane są konie udostępniane wycieczkowiczom.
Każdy strażnik ma na wyposażeniu odpowiedni mundur i krótkofalówki oraz dostęp do pickupów, którymi patrolują okolicę.

Budynek jest sporych rozmiarów, lecz nie posiada piętra. Wybudowany jest z jasnej cegły, a nad szerokimi drzwiami wejściowymi wisi tablica oznajmiająca, że jest to miejsce pracy strażników parku. W środku znajduje się wielkie pomieszczenie z recepcją i poczekalnią oraz kilak gabinetów, w których pracują strażnicy robiący raporty. znajdziemy tu tez magazyn z bronią oraz innym potrzebnym sprzętem. Tam tez znajduje się tylne wyjście z budynku.

Za samym biurem wybudowano ogrodzony wybieg, a w oddali widać dwa budynki rancza - stajnie oraz niewielki dom mieszkalny, w którym pracuje weterynarz.


Connor Eastman

Connor Eastman
/pewnie z domu

Connor przyjechał do pracy, dzisiaj czekała go jedynie robota papierkowa, także jedynie ubrał się w mundur tak proforma, ale nie miał zamiaru dzisiaj jechać do parku, bo to nie była dzisiaj jego praca. Musiał podpisać kilka zgód, kilka rzeczy oddalić, a jeszcze inne odesłać dalej. No, zwyczajny dzień w pracy. Zero jakiejkolwiek interwencji, po prostu spokojny dzień. Gdy już wykonał wszystkie czynności służbowe to zwyczajnie po kilku godzinach odjechał stąd wracając do domu.

/zt

Connor Eastman

Connor Eastman
-> Warsztat samochodowy i myjnia

Przyjechał tutaj prosto z warsztatu samochodowego. Miał akurat troszkę papierkowej roboty i w dodatku trzeba było wziąć kilka rzeczy do tej roboty Świętych. Usiadł za biurkiem i zaczął podpisywać dokumenty, które miał aktualnie na stole, przejrzał kilka map, pozaznaczał jakieś rzeczy i tyle było z roboty. Można było powiedzieć, że miał już wolne. Ale nie do końca, ruszył do magazynu i wziął trochę rzeczy takich jak liny, latarki. To co było na stanie i było potrzebne do napadu.
Gdy już wszystko zapakował do sakwy motoru to pojechał.

/zt

Connor Eastman

Connor Eastman
-> Przyczepa Liluye

Connor wraz z Liluye przyjechali do parku. Oczywista oczywistość, że chcieli się wybrać na konikach do Starych Dębów. Sam Eastman nie do końca wiedział po co Oldwood chce pojechać do Starych Dębów. Zapyta ją podczas drogi, albo już na miejscu. Osiodłali koniki i przygotowali je na wycieczkę, a potem pomknęli dalej w park.

/ztx2 -> Stare Dęby

Liluye

Liluye
/hawton ave

Wrocila do pracy. W końcu. Usiadłą nad stertą papierów, które miałą do wypełnienia w biurze, stawiła się u kierownika. Potem poszła do stajni i wzięła się za objeżdżanie koni. Potem zamiatanie, donoszenie siana na wybiegi.. Zawsze cos było do roboty. Brakowalo jej tego. W końcu usiadła na snopku siana na pół godziny i po prostu obserwowała okolicę. Z kimś porozmawiała, ale rozmowy były dość krępujące, więc unikała towarzystwa jeśli mogla.

Dos-teh-seh

Dos-teh-seh
/ 08.03.2013, popołudnie, z muzeum

Liluye przez moment była sama - tylko ona i widoki wokoło. Mogła się rozkoszować zimnym, wiosennym powietrzem i przestając myśleć; lecz tylko na moment, bo w końcu ktoś znowu postanowił zburzyć jej spokój zwykłym "dzień dobry".
Gdy dziewczyna zwróciła głowę w stronę ogrodzenia, zobrazowała tam nieznajomą Indiankę. Nie wyglądała ani na turystkę, ani na pracownice parku, lecz zdawała się doskonale wiedzieć gdzie jest i kogo szuka.
- Liluye, tak? - Zapytała podchodząc bliżej - w biurze mi powiedzieli, że mogę cię tu znaleźć.

Liluye

Liluye
Lil spojrzała w stronę głosu i przyjrzała się kobiecie. Pierwszą jej myślą było, że jej nie zna. Drugą, że za ot wie jak ta ma na imie. Potem stwierdziła, że może to ta Dos? Wzruszyła do siebie mentalnie ramionami. Nawet jeśli?
- Po co miałabyś mnie szukać? - zapytała, zamiast potwierdzać, że to ona.

Dos-teh-seh

Dos-teh-seh
Nieco zdziwiła ją reakcja Liluye.
- Hm, powiedziano mi, ze to ty dziś się końmi zajmujesz, więc cię szukam. To takie dziwne?
Oparła się o płotek i posłała Liluye lekki uśmiech.
- Jestem Dos. Pracuję w muzeum, ale nie miałyśmy okazji się poznać.

Liluye

Liluye
Wzruszyła ramionami. Wystarczyło tu przyjść, ale co ją to obchodzi. Stajenny kot przeszedł obok snopka, wskoczył na niego i otarł się o Lil. Wiedział, że ta zawsze znajdzie chwilę na pogłaskanie go, a czasem przyniesie coś dobrego.
- To milo. - stwierdziła. - Chcesz wybrać się konno do parku?

Dos-teh-seh

Dos-teh-seh
Dos wolała najpierw zajrzeć do biura i zapytać się, czy ktoś dziś zajmuje się stajnią, niż nadkładać drogi i wybierać się od razu do stajni.
- Sama nie wiem - odparła po chwili - chciałam zapytać o wolne terminy i jakie szlaki wybieracie na wycieczki. Takie tam...
Postukała długimi paznokciami w belkę. Wzrokiem podążała za chudym kociakiem.

Liluye

Liluye
Wyciągnęła z kieszeni pogniecioną karteczkę, rozłożyła ją i przez chwilę milczała.
- Dziś. Pojutrze. - podniosła na nią wzrok. - Szukać dalej?

Dos-teh-seh

Dos-teh-seh
- Czyli codziennie, doskonale! - Wyprostowała się i wyszczerzyła szereg dużych zębów.
- A co ze szlakami? Dojeżdżasz pod górę Glenn? Wiem, że tam można się pieszo dostać, nie wiem jak z końmi...
Obróciła się niezgrabnie i wskoczyła na płotek, by po chwili obrócić się twarzą do Liluye. Przewiesiła nogi na druga stronę, ledwo unikając upadku. Chodzącą gracją to ona nie była teraz.
- Trochę więcej uśmiechu.

Liluye

Liluye
- Prawie codziennie. - zgodziła się. Niektóre terminy mieli już zajęte.
- Nie. Na szlaku jest miejsce do wiązania koni, bierze się dodatkową osobę, która z nimi zostaje i na samą górę trzeba dojść pieszo. - wyjaśniła. Obserwowała Dos, ale zaraz spojrzała na kota, który teraz wlazł jej na kolana i udeptywał je, ciągnąc materiał pazurkami. Żałowała, że nie ma tu Moiry.
- Zarezerwować jakiś termin?

Dos-teh-seh

Dos-teh-seh
- Sama nie wiem - mruknęła, machając nogami - a pojechałabyś ze mną?
Wreszcie oderwała wzrok od kota i całkowicie skupiła się na Liluye.
- Długo tu pracujesz? - zapytała, nie odrywając oczu od kobiety. - Kogoś mi przypominasz, wiesz?

Liluye

Liluye
- Po to tu jestem. - stwierdziła po prostu i dalej drapała kota po łbie, za uchem i po szyi.
- Trzy lata. - odpowiedziała Indiance. - Jestem ponoć bardzo podobna do swojej prababki, jej obraz wisi w muzeum. To znaczy prawdopodobnie jej obraz. Pewnie są też jakieś zdjęcia.

Dos-teh-seh

Dos-teh-seh
- Trzy lata, to kawał czasu. Chyba dobrze znasz te góry? - dopytała i prawie straciła równowagę na tym płotku. zeskoczyła więc z belki na ziemię.
- A tak, Liluye. Wiem, wiem. Mogłam się domyśleć, ze to ty jesteś jej wnuczką. piękna,a le smutna historia...

Liluye

Liluye
- Tak - przyznała. - Chyba całkiem dobrze. Coś konkretnego chce pani zobaczyć? - mimo, że Dos mówiła jej na ty, to jednak Lil była w pracy.
- Smutna? - zdziwiła się - doczekała się dzieci, a na to czekała najbardziej.

Dos-teh-seh

Dos-teh-seh
- Nie, tylko chciałam zobaczyć te szlaki, dawno ich nie oglądałam - odpowiedziała, wzruszając ramionami. Odgarnęła długie, czarne włosy do tyłu i przyjrzała się kobiecie. Zrobiła krok do przodu.
- Tylko zanim doczekała się twojej praprababki to jej pierwsze dzieci zmarły.

Liluye

Liluye
- Była tu pani kiedyś? - kot w miedzyczasie ułożył się na kolanach dziewczyny, mrucząc jak traktor z wyrazem błogiego rozleniwienia na pysku.
- Zmarły. - przytaknęła. - Ale doczekała się kolejnych. I utrzymała małżeństwo.

Dos-teh-seh

Dos-teh-seh
- Kilka razy. Z mężem.
Pokiwała głową. Przyznała jej rację, że faktycznie, doczekała się dzieci. Ale już nie z pierwszym mężem.
- Kuruk wpadł w depresję i strzelił sobie w głowę ze strzelby.

Liluye

Liluye
- Nie wydaje mi się. - uśmiechnęła się lekko i wzruszyła ramionami. Nie miała zamiaru dyskutować o swojej rodzinie.
- Rezerwować termin? - ponowiła pytanie.

Dos-teh-seh

Dos-teh-seh
- Nie? - Zapytała, zdziwiona. Skrzywiła się nieco i popukała palcem w brodę.
- To jak było? - dodała po chwili - Ja znam taką legendę, ale ty jesteś rodziną, więc możesz wiedzieć coś więcej.
Widać było, ze ją ten temat zainteresował.

Liluye

Liluye
- Inaczej. - wzruszyła ramionami. Może teraz to legenda, ale nadal jej rodzina.

Dos-teh-seh

Dos-teh-seh
- No to jak? - Zaśmiała się nieco. Podeszłą bliżej, trzymając ręce w kieszeniach.
- To interesujące, nie chcesz się tym podzielić? Z osobą, która prowadzi muzeum? - Zapytała - Wiesz, możesz sprostować wszystko, a nie pozwalać plotkom kreować historię!

Liluye

Liluye
Nie z osobą, która prowadzi muzeum. Z kimś obcym. Jacobowi mogłaby w tym temacie mówić co by tylko chciał wiedzieć.
- Plotki zawsze kreują historię. I nie mam ochoty opowiadać o mojej rodzinie obcym ludziom. - podniosla na nią wzrok, gdy Dos podeszła do niej.

Dos-teh-seh

Dos-teh-seh
- To możemy się poznać, co za problem.
Wyciągnęła do niej rękę.
- Mogę nawet zacząć. Tak naprawdę mam na imię Dorothy i jestem z San Carlos. Skończyłam historię i usiłuje zrobić doktorat. Kiedyś.
Uśmiechnęła się.
- O tobie wiem tyle, ze jesteś Liluye i tu pracujesz. No i miałaś znaną babkę.

Sponsored content


Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry  Wiadomość [Strona 2 z 12]

Idź do strony : Previous  1, 2, 3, ... 10, 11, 12  Next

Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach