- Luz - powtórzyła, patrząc przed siebie i pozwalając Sashy na głaskanie pleców. Nie drgnęła nawet, gdy jego palce dotknęły jej karku i plątały się wokół cienkich, blond włosów.
To oczywiście nie znaczyło, że czuła się teraz dobrze – było dziwnie. Czułą się dziwnie. Teraz nie miała pomysłu co dalej robić, więc korzystała z chwili tej niezręcznej ciszy, by ułożyć sobie coś w głowie.
Uciekła „z domu”, była na gigancie z młodszą siostrą i smarkaczem, za którego w jakiś sposób musiała być odpowiedzialna. Problem jednak polegał na tym, że ona sama była gówniarą, która robiła kretyńskie rzeczy! Pomijając już fakt, że w ogóle zgodziła się na tę ucieczkę i włóczenie się po Stanach; teraz siedziała w pokoju motelowym z nowo poznały kolesiem z drugiego końca kraju, który miał dosyć powaloną dziewczynę. Ona zaś miała ojca, który chętnie by obciął jaja, każdemu, kto na nią spojrzał w dwuznaczny sposób.
I co robili? Ona właśnie miała jego penisa w ustach i przez te kilka minut myślała, że to najlepsza rzecz jaką mogła zrobić; ba, nawet nie czuła się tym zażenowana i wciąż nie była. Problem nie polegał na tym, ze to zrobiła – kłopotem było to, że sama nie wiedziała co dalej i w jaki sposób ma teraz traktować tego chłopaka, który właśnie obok niej leżał.
Mogła mu powiedzieć, żeby zadzwonił do swojej dziewczyny i wtedy Regina by wyrwała mu słuchawkę i opowiedziała wszystko co się stało. Dla czystego skurwysyństwa, dla czystej zabawy i chęci zobaczenia tego, co Andel zrobi. Mogła też zaproponować: „Hej, Sasha, w sumie, fajnie było, to może od czasu do czasu possę tobie, a ty będziesz dla mnie milusi?”. Obie wersje zdawały się pasować do niej idealnie, tylko, że sama Regina jakoś nie była co do tego przekonana.
Udawanie chłopaka i dziewczyny tez mijało się z celem. Ona nie była Sabriną, która chodzi z chłopakiem za rękę, planuje przyszłość i wybiera imiona dla przyszłych dzieci. Wizja ślubu i domu z białym płotkiem była dla niej równie odległa co obca galaktyka i dietetyczna Cola, której nienawidziła.
Jednak jakaś część jej kilka razy w tym krótkim życiu uznawała, że posiadanie faceta jest miłe. Motylki w brzuchu... – o Boże! Może jednak czasami myśli jak Sabrina?!
Bzdura, od razu odsunęła od siebie myśl, w której Sasha Andel jest tym, z którym chodzi za rączkę i korzysta z jednej szczoteczki! Chociaż, gdy się nad tym chwilę zastanowiła, doszła do wniosku, że przecież jeszcze chwilę temu byłą z nim na tyle blisko, że mogłaby dzielić z nim kosmetyczkę.
Westchnęła ciężko, jakby te wszystkie myśli ją przytłaczały, jak walec świeżo wylany asfalt.
W dodatku ponownie pomyślała o tym, że za chwilę w pokoju może pojawić się jej ojciec, gotów złoić jej dupę, a Sashę wbić na pal – ku przestrodze.
Chwila, chwila, nie może przecież leżeć i rozmyślać jak student filozofii. Po pierwsze ani to przyjemne, a ni pieniędzy z tego nie ma. Co ma być to będzie, zresztą – cytując klasyka – pomyśli o tym jutro!
Poderwała się i spojrzała na Sashę, uśmiechając się nieco złośliwie.
- Dawaj buzi – rzuciła. Zacmokała i zrobiła dzióbek.
- No, nie chcesz? - zaśmiała się a potem usiadła na chłopaku, nachylając się nad nim.
- Cmok, cmok, Andel!