//7 stycznia, 5:30
Ze snu wyrywa ją dźwięk telefonu. Roztrzęsiona i zlana potem sięga po aparat, naciskając zielony przycisk rozmowy. Pod powiekami wciąż widzi majaczące się sylwetki rodem z horroru. Sylwetki, które we śnie przybierają realny kształt. Próbuje uspokoić oddech, gdy po drugiej stronie słyszy głos swojego szefa zmiany. Każe jej natychmiast zwlec tyłek z łóżka, bo pilnie potrzebuje pracowników. Cholerny jarmark! Znowu będzie wyrabiać nadgodziny, by turyści mogli napchać się wołowiną.
Szybka kawa i szczotkowanie zębów, po czym wsiada do auta i piętnaście minut później znajduje się pod bramą zakładu. Jeszcze pośpiesznie wypalony papieros na parkingu i jest gotowa do pracy. W środku uderza ją w nozdrza znajomy trupi zapach. Być może odrażający, ale i do tego można przywyknąć. Za to rdzawa woń krwi wydaje się znajoma, niemal przyjemna. W przebieralni zakłada robocze ubranie, a na głowę, na której sterczą dwa upięte warkocze, nakłada, cholernie niewygodny, czepek. Dzisiaj ma szczęście, bo trafia na dział wykrawaczy. Widocznie krowy zabito w nocy. W przeciwieństwie do ściągania skóry to dosyć wdzięczne zajęcie. Zabijanie jest inne. Czasem przeraża ją rutynowość tego zajęcia. Czy jej wuj z taką samą łatwością wyżynał jej siostry z jaką oni uśmiercali krowy? Przez takie myśli jest nieuważna. Niedokładna. Kontroler jakości krzyczy, ale ona go nie słyszy. Wzrusza tylko ramionami i nieobecnym wzrokiem wpatruje się w źle wykrojone kawałki mięsa. Marnotrawstwo, myśli, bo odcięła za dużo tłuszczu. Kolejne ruchy nożem wykonuje niemal machinalnie. Ciach, ciach, ciach. Kawałki lądują na blacie, a Dakota czuje jak bardzo pocą jej się dłonie w tych gumowych rękawicach. Dwie godziny później ma wrażenie, że potrafi jedynie myśleć o porcjowaniu wołowiny. Gdy wreszcie kończy się jej zmiana, ściąga zakrwawiony fartuch i niewygodny czepek, który ląduje gdzieś na podłodze i bez prysznica, w oparach krowich wnętrzności, wsiada do swojego auta.
/zt