//
Jack pojawił się w sklepie. Cmoknął i rozejrzał się po wnętrzu z miną lekkiego zobojętnienia. Sklep jak to sklep, nie zrobił na nim większego wrażenia. Bo też nie przyszedł tutaj, aby być pod wrażeniem. Chciał odbębnić swoje godziny pracy, zamknąć lokal i może później skoczyć na kilka głębszych bo baru.
Nic szczególnego.
Wolnym krokiem skierował się w stronę lady, przyglądając się przy tym wszelkim rodzajom broni i amunicji, które były w tym miejscu obecne. Całkiem spory arsenał, trzeba było to przyznać. Broń palna, amunicja, środki samoobrony, gazy, noże. Właściwie wszystko to, czego potrzeba by siać zamęt i zniszczenie, lub obronić się przed codziennością slumsów.. Albo po prostu wyrównać rachunki.
Jack wziął ze sobą kilka książek, które to miały umilać mu czas spędzany w sklepie. Nie liczył na wielki ruch, a umarłby, gdyby nie miał co robić przez tyle godzin. Bo też ile zajmie mu przejrzenie i ocena stanu obecnego tu arsenału, wyczyszczenie paru gablot czy zamiatanie podłogi. Książki były czymś, co zdecydowanie zapełniało dziurę pomiędzy otwarciem i zamknięciem sklepu.
Wziął do ręki tą, która leżała na samej górze sterty. Zdążył jednak przeczytać zaledwie parę stron, nim w drzwiach stanęła starsza kobieta.
- Potrzebuję broni. - oznajmiła poważnym, jednakże dalej słodko-babcinym głosem. - Rewolweru najlepiej. Coś co robi duże dziury.
Jack przekrzywił nieco głowę patrząc na kobietę.
- Poważna sprawa babciu. - rzekł opierając się rękoma o blat lady. - A po co pani rewolwer?
Kobieta przez chwilę się zawahała, po czym zrobiła kilka drobnych kroków do przodu. Od razu widać było, że chód zaczyna sprawiać jej coraz więcej trudności, jednakże jeszcze nie na tyle, by potrzebowała kuli czy balkonika.
Ściągnęła brwi, robiąc przy tym poważną minę.
- Muszę pozbyć się chuligana. - rzekła w końcu. - Łobuz ciągle podkrada mi pieniądze. Jednakże wczoraj posunął się do bicia. - dodała, i zastanawiała się przez chwilę, patrząc w stronę Jacka. Westchnęła lekko i odsłoniła lewe ramię, pokazując naprawdę paskudnego siniaka.
Jack zmrużył lekko oczy i pokiwał głową. Nie odzywając się, schylił się pod ladę i po chwili wyprostował się, trzymając w ręku niewielki pojemnik.
- Co to? - zaciekawiła się kobieta.
- Gaz pieprzowy. - odparł spokojnie Finn. - Następnym razem, gdy ktokolwiek będzie chciał coś ci ukraść babciu, po prostu psiknij mu po oczach i trzaśnij go w krocze, jak będzie się zwijał z bólu. Najlepiej czymś ciężkim.
- I.. i to pomoże? - widać kobieta była nie do końca przekonana.
- I dodatkowo nie sprawi, że skarzą cię za zabójstwo. - odparł.
Kobieta z lekkim wahaniem pokiwała głową. Jeszcze przez chwilę dyskutowali, po czym dopełnili formalności.
- Hej babciu. - rzekł jeszcze Jack, gdy kobieta wychodziła ze sklepu. - Wpadnij za parę dni i daj znać jak poszło.
Kobieta uśmiechnęła się lekko i opuściła sklep. Finn jeszcze przez chwilę patrzył się na drzwi, a potem wrócił do swojej lektury.
Kryminał, który czytał był dobry. A przynajmniej na tyle, Jack szybko przeniósł się ze sklepu na ulice Londynu wczesnych lat 20, XX wieku, gdzie też zamordowana została Lois Black, młoda, piękna i przede wszystkim utalentowana piosenkarka, której kariera miała dopiero rozbłysnąć. Jedynym świadkiem była Genny, prostytutka, która całe swoje życie spędziła na ulicy. Bita, upokarzana w każdy możliwy sposób. Na domiar złego była lekko upośledzona, a licznie złamana szczeka i brak większości zębów sprawiła, że trudno było zrozumieć cokolwiek z tego co mówi. Brak wykształcenia owocował tym, że nie potrafiła czytać ani pisać. Jak zdobyć informacje na temat zbrodni od takiego światka? Z tym właśnie miał uporać się detektyw Connor McDuff. Starszy mężczyzna po przejściach. Podwójny wdowiec, ojciec czwórki dzieci. Człowiek z wieloma demonami. I to właśnie je będzie musiał pokonać najpierw, jeżeli chce rozwiązać śledztwo, które może być ostatnim w jego długoletniej karierze.
- Halo… Halo kurwa! - rozległ się nieco skrzeczący głos, który wyrwał Jacka, ze świata książki.
Rozejrzał się, zmarszczył brwi. Nikogo nie zauważył.
- Na dole baranie. - usłyszał znowu i gdy spojrzał w dół, miał okazję zobaczyć łysego mężczyznę z dość pokaźną, siwiejącą już brodą. Facet miał może z metr dwadzieścia wzrostu.
- Sklep dziecięcy jest trochę dalej. - odparł Jack, nieco obojętnym tonem.
- Ha-ha. Bardzo śmieszne. No kurwa boki zrywać. Chcę spluwę. Tamta beretta wygląda nieźle. - warknął i wskazał swoją małą rączką na jeden z pistoletów.
- I czym za nią zapłacisz? - zapytał Jack, któremu nie spodobał się klient. I bynajmniej, nie chodziło tu o wzrost. Co jednak nie znaczyło, że przestanie się z niego nabijać. - Nie widzę nigdzie przy tobie garnuszka ze złotem.
- Słuchaj no gnoju. - zaczął brodaty liliput, robiąc się przy tym coraz bardziej czerwony na twarzy. - Bo zaraz zmasakruję ci tą paskudną mordę, jak nie przestaniesz tej gadki.
- Poczekaj, podstawię ci pudło. - odparł Jack beznamiętnym tonem. - No chyba, że jesteś atletą i doskoczysz.
Facet chciał coś powiedzieć, ale zapowietrzył się nieco ze złości i po chwili odpuścił. Odszedł nieco od lady, dzięki czemu Finn nie musiał się już wychylać, by go zobaczyć.
- Twoja bezczelność i chamstwo będzie miała swoją cenę. Nie zostawię tak tego! Możesz być pewny. - wyrzucił z siebie i zaczął kierować się w stronę drzwi. Zanim jednak wyszedł obejrzał się jeszcze za siebie. - I myśl zanim zranisz czyjeś uczucia głupim pierdoleniem.
- Nie kłam. - odparł Finn. - Karzełki nie mają uczuć.
- Jeb się, złamasie. - karłowaty jegomość opuścił lokal.
- A to nie była Beretta, debilu. - powiedział do siebie Jack i wrócił do lektury.
Kolejne godziny zleciały mu całkiem szybko. Pojawiło się jeszcze kilku klientów, rozwiązał parę problemów z amunicją, sprzedał kilka sztuk broni. Przeczytał parę rozdziałów książki, posprzątał na odchodne i gdy wybiła godzina zamknięcia, przekręcił zamek w drzwiach.
Praca skończona.
/zt