Poratowała ich pani Terry, która ogłosiła, ze za chwilę obiad. Dlatego wygoniła dzieciaki, by się przygotowały, a męża przywołała, by ten jej pomógł.
- A państwo zostaną? - zapytała. Nawet jeśli Brightowie chcieli wyjść, to i tak przygotowano dla nich miejsce.
Przy wspólnym stole zasiadła cała rodzina, wraz z gośćmi. Frank i Eddie zasiedli razem w rogu. Rudzielec wciąż siedział w różowej czapce z jednorożcem i kazał mówić do siebie Edwardina, bo dziś uznał, ze odgrywa rolę królowej państwa Anglosaskiego. Dlatego też uznał, że rozporządzi, kto, gdzie siedzi. Nikt mu się nie sprzeciwił. Tylko Frank wywrócił oczami i skomentował:
- Ty to mas nierówno pod sufitem! Zająłbyś się porządną robotą, a nie aktorzeniem, z tego nie ma pieniędzy!
Eddie pokazał mu język.
W tym czasie Emma ciągnęła nosem i gile jej leciały do ust. Chyba wciąż jej się Harry nie podobał. Chwyciła za swój widelczyk i zaczęła grzebać w ziemniakach, a pan Terry usiłował jej pomóc z krojeniem kotleta.
Jolene usiadła obok Elijah i od razu wpakowała do ust groszek. Pani Terry ją poprawiła i kazała zmówić modlitwę.
- Dobra, dzięki za te dary, Ament!
Pan Terry westchnął ciężko i poprosił by Elijah poprowadził modlitwę. Dopiero gdy chłopak zgrabnie podziękował za wszystkie dary, zabrali się za jedzenie.
Ostatnia do stołu doszła Giselle. Usiadła przy stole, założyła ręce pod piersiami i fuknęła, ze ona mięsa jeść nie będzie.
- A nie mogę zjeść u siebie?
- Nie, Giselle, są goście, jemy razem!
- Boże! Jak wy nic nie rozumiecie!
Jolene zaśmiała się głośno i zachrumkała.
- Jak wy nic nie rozumiecie! - przedrzeźniała ją. Potem to samo zrobił Eddie.
Frank uderzył głową w stół, nie umiejąc już wytrzymać tego zachowania. Elijah zjadł z pięć bułek i spojrzał nieśmiało na panią Bright.