Każdy przy stole dostał kosmiczną ilość potrawy tak po meksykańsku. Nawet drobna żona czy mała Macarena. Cała micha!
Florian zabrał się do pałaszowania posiłku jakby był co najmniej dzieckiem z Etiopii co nie miało nic do jedzenia w ustach od miesiąca.
Z buzią pełną jedzenia spojrzał na Noah.
- Nie trzeba. Oni sami chodzą i wracają ze szkoły. Blisko. Ale żeby małego przypilnować i ich jak już będą w tym domu. Wiesz, lekcje, żeby nie zdemolowali domu. - rzucił i potarmosił włosy młodszej córki, która siedziała obok oraz gdy Indianin na nią spojrzał to pokazała mu jęzor i zachichotała. Oho, mały diabełek. Jesus znudzony grzebał w misce, a Leticia Sol przyglądała się Noah, ale gdy została na tym przyłapana to pośpiesznie spuściła wzrok, znów zawstydzona.
Żona jednak nie do końca zgadzała się ze słowami męża.
- Florencio, nie gadaj! Skoro niania proponuje, że je odbierze to się zgadzaj. Niech jeździ. Obiad by mógł zrobić, ja potrzebuję iść do pracy. Albo popracować w ogrodzie. Muszę zrobić tutaj porządek, bo same chwasty są. To niedopuszczalne. Tyle pracy przedemną a Pablo tylko ryczy i ryczy. Gdybyś czasem mi pomógł to bym miała czas na to, ale nie! Ciebie ciągle nie ma i nie ma i musimy płacić komuś innemu za opiekę jak jacyś amerykanie, co to sobie nie mogą poradzić w życiu! Wstyd, Florencio! - jak zaczęła tak skończyć nie mogła. Do tego mówiła tak niewyraźnie i tak szybko, że Noah zapewne z trudem cokolwiek rozumiał. A Florencio? Przejechał dłonią po twarzy i westchnął. Macarenę to wszystko bardzo bawiło, a Jesus spojrzał nieprzychylnie na ojca, jakby zgadzał się w pełni z matką.