/ 04.03.2013, koło 21:00, < - kopalnia miedzi
Zaparkował w jednej z równoległych uliczek. Nim jednak wysiadł z samochodu, minęło długie dziesięć minut; w dodatku zdawało mu się, że te trwają wieki. Wpatrzony w schowek, w którym była broń – zastanawiał się nad każdym detalem swojego planu.
Nie, nie może się nie udać – mówił sam do siebie. Nie może, inaczej...
Inaczej – co? Kulka w łeb, więzienie, elektrowstrząsy w psychiatryku? Każda z tych wizji przyprawiała go o dreszcze i mdłości.
Głowa zaczęła boleć, stopy spociły się już dawno w niewygodnych adidasach – Naiche w końcu zebrał się w sobie i wysiadł z auta. Przekręcił kluczyk w zamku i schował go głęboko w kieszenie spodni sanitariusza.
W stroju ratownika ruszył tam, gdzie nie mógł wzbudzać podejrzeń – do szpitala.
Mijając pierwsze tłumy wiedział, że nie będzie tak trudno wtopić się w to środowisko. Mało kto zwracał na niego uwagę, gdy pacjenci jęczeli a pielęgniarki szukały lekarzy, którzy mieli wszystko w dupie. Wiedział też dobrze, gdzie się kierować; szybko więc odnalazł oddział oparzeniowy. Chociaż labirynty korytarzy i pokoi litościwe nie były.
- Przepraszam bardzo... - szybkie spojrzenie na plakietkę przy piersi pielęgniarki w recepcji – Samantho... gdzie leży Maria Mayer? Mamy ją przewieźć do innego szpitala, chcielibyśmy wszystko przygotować...
- Słucham? Ale... ja nic o tym nie wiem?..
Naiche prychnął kpiąco.
- Jasne, nikt nic nie wie a potem pacjenci umierają, bo jest burdel w papierach...
- Chwila... ja zawiadomię lekarza.
- Jasne, niech pani dzwoni, ale ja tu się spieszę, naprawdę muszę wiedzieć gdzie ona leży.
- Nie mogę...
- To przez nogę i już mogę.
- Pan jest bezczelny!
- Może i tak, ale ratuje życia. Niech pani dzwoni po lekarza i tak musimy z nim pogadać. Ale najpierw musi mi pani dać numer pokoju...
Podał kobiecie podrobioną legitymacje sanitariusza z Old Whiskey. Kobieta spojrzała na nią, po czym przeniosła wzrok na Naiche. Chciałaby się do czegoś przyczepić, ale nie miała tak naprawdę do czego.
Kobieta fuknęła kilka razy – wreszcie te prychnięcia zamieniły się w przekleństw, gdy nie potrafiła dodzwonić się do lekarza. Tylko szczęście uratowało teraz Naiche – i zabieg, w którym brał udział ordynator.
Z ulgą odszedł od recepcji, w myślach powtarzając numer pokoju. Potruchtał do windy i wjechał na trzecie piętro, cisnąc się w dźwigu razem z dwiema pielęgniarkami i pacjentem z cewnikiem.
Nie myślał jednak ani o ostrym zapachu perfum starej oddziałowej, czy moczu kapiącym na podłogę, tuż obok jego butów. Skrupił się tylko an tym by dotrzeć do drzwi numer „16”.
Wdowa Mayer leżała sama, podpięta do aparatury, która dawkowała jej morfinę. Słychać było jej ciężki oddech; spod bandaży wyglądała stara, zmęczona kobiet,a która miała poparzoną twarz i ręce.
Była przytomna.
- Pamiętasz mnie, stara kurwo?
- Wolałabym nie zaśmiecać sobie pamięci takimi brudasami jak ty.
Mówiła cicho, lecz ton miała pełen złości. Zwróciła twarz w stronę Naiche i śledziła go wzrokiem.
Chłopak podszedł do łóżka. Z kieszeni spodni wyciągnął lateksowe rękawiczki, które wylądowały na jego dłoniach.
- Szkoda, że się nie zjarałaś.
- Szkoda, ze twój stary dziad tak długo żył.
Ledwo się powstrzymał, by nie przylać kobiecie w twarz. Skupił się na maszynie, do której była podpięta Mayerowa.
- Lepiej będzie jak mi powiesz, gdzie ten wasz cały klub się spotyka.
- Zaraz będzie obchód... zawołam ochronę... zamkną cię...
- Zaraz ja zadzwonię na policję i powiem, że to ty zabiłaś Jacoba Whiteoak'a i wysadziłaś stację
- Gówno zrobisz!..
- Tak jak i ty. Tylko, że ja nie pod siebie, stara prukwo.
Położył palec na przycisku, który ustawiał poziom morfiny.
- Zaraz zejdzie do zera jak nie będziesz mówić.
Kobieta zaczęła szybko oddychać. Spojrzała na wyświetlacz i zauważyła jak poziom leku spada. Wzięła kilka głębokich oddechów.
- Powiem... powiedziałabym ci tylko dlatego, żebyś tam pojechał... żebyś tam pojechał i żeby cię zastrzelili jak kundla. No co, co... wiem, jak was mało. Mulatko. Jest was kilku. Pojedziecie tam i co? Moi chłopcy tam już na was będą czekać, wiesz? Będą czekać i was spalą, tka jak powinni zrobić to dawno. Tfu, ty i ten twój dziadek. Brudny cham, naiwny. On i ten jego klub brudasów. Czarni Indianie, żółtki. Myślał, ze jak założy sobie jakiś gang, to was uchroni. I co? I gówno!
- Nie pierdol tylko mów, gdzie...
- Ha!
Kobieta zacisnęła oczy i jęknęła z bólu.
- Naiwny Jacob. On i te wasze kartele, gangi.. każdy zajmujący się pierdołami, zamiast... zamiast życiem i... prawami normalnych ludzi.
Naiche zaczął szybko oddychać. Do jego uszu zaczęły dobiegać odgłosy z korytarza – nie miał czasu na dłuższe rozmowy.
Obszedł łóżko dookoła i zaczął grzebać w szafce nocnej. Znalazł w niej telefon komórkowy i kilka leków.
- Ty mała kurwo! - syknęła Mayer – I co, uciekniesz, tak? A ja powiem, żeś przyszedł tu i mi groził, żeś mnie okradł... złapią cię, wtedy ja powiem, że to ty … ty podpaliłeś stację z twoim brudnym, pedalskim wujkiem! Że to ty strzelałeś w górach, że to ty... podpaliłeś mój dom! Ty, tak, to ty. Dobrze o tym, wiem, jesteś taki sam jak Jacob!..
- Gadaj zdrów.
Podszedł do maszyny i przycisnął palec do dozownika morfiny. Nastawił go na najwyższą dawkę i odsunął sprzęt od łóżka tak, by kobieta nie była w stanie dosięgnąć. Potem sięgnął po kolejną ampułkę narkotyki i uzupełnił dozownik, by Mayer dostała kolejną dawkę.
- Już nic nie powiesz.
Wdowa Mayer faktycznie zamilkła i zamknęła oczy, nie widząc jak Naiche wychodzi z pokoju.
/zt