16.02.2014, wczesne popołudnie
Liluye wybrała się na trening z Moirą. Pies miał na sobie szelki do biegania, a Indianka pas i smycz na gumie, amortyzującą ciągniecie i wstrząsy. Najpierw rozciąganie! Dla siebie i psa, masaż mięśni i pierwszy spacer szybkim marszem by się rozgrzać. Po paru minutach przeszli do biegu, Moira kłusem, nie wchodzącym w galop, bo to nieefektywne.
Przed nimi pięć kilometrów prostego pobocza w jedną, co poszło całkiem gładko i sprawnie, raz tylko Lil nastąpiła na jakiś większy kamień i zabolała ją kostka. Zrobiły chwilę przerwy i pobiegły dalej. Po pięciu kilometrach przerwa, dziesięć minut, napojenie psa i siebie napojem z rozpuszczonymi saszetkami z elektrolitami - psimi i ludzkimi, odpowiednio. Nie było to najsmaczniejsze, ale trudno. Moira piła za to chętnie, lubiła tego smak. Indianka sprawdziła jej łapy, bo psica była w stanie nieźle się pokaleczyć bez okazywania bólu, ale wszystko było ok.
Powrót też bez większych trudności, w końcu taka trasa to dla nich niewiele, ledwie na rozgrzewkę. Spacer do domu kończył trening.. Moira ucieszona, co widać było po jej mordzie, dreptała obok Indianki spokojnie.
Zt