Play by forum role play game - modern western in hot Arizona.


You are not connected. Please login or register

Biuro strażników parku i ranczo Mt. Dragoon

Idź do strony : Previous  1, 2, 3 ... 6, 7, 8 ... 10, 11, 12  Next

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down  Wiadomość [Strona 7 z 12]

Mistrz Gry

Mistrz Gry
First topic message reminder :

Niedaleko wejścia do parku stoi budynek w którym urzędują strażnicy oraz inni pracownicy parku krajobrazowego. Zajmują się oni nie tylko kontrolą pobliskich terenów oraz fauny i flory, ale także prowadzeniem rancza należącego do parku.
Do zadań strażników należy patrolowanie parku, prowadzenie ewidencji zwierząt oraz roślin, pilnowanie porządku oraz pomoc turystom. Co jakiś czas organizują też wycieczki (piesze i konne), lekcje w plenerze dla dzieci z pobliskiej szkoły, a także współpracują z Muzeum Historii Indian. Na ranczu pracuje także weterynarz zajmujący się zwierzyną z parku oraz hodowane są konie udostępniane wycieczkowiczom.
Każdy strażnik ma na wyposażeniu odpowiedni mundur i krótkofalówki oraz dostęp do pickupów, którymi patrolują okolicę.

Budynek jest sporych rozmiarów, lecz nie posiada piętra. Wybudowany jest z jasnej cegły, a nad szerokimi drzwiami wejściowymi wisi tablica oznajmiająca, że jest to miejsce pracy strażników parku. W środku znajduje się wielkie pomieszczenie z recepcją i poczekalnią oraz kilak gabinetów, w których pracują strażnicy robiący raporty. znajdziemy tu tez magazyn z bronią oraz innym potrzebnym sprzętem. Tam tez znajduje się tylne wyjście z budynku.

Za samym biurem wybudowano ogrodzony wybieg, a w oddali widać dwa budynki rancza - stajnie oraz niewielki dom mieszkalny, w którym pracuje weterynarz.


Victor Romero

Victor Romero
- Victor. Victor Romero - przedstawił się i lekko ukłonił.
- Nic więcej, nic nadzwyczajnego. Zwyczajnie, po ludzku. Victor.

Liluye

Liluye
Uśmiechnęła się widząc jak się ukłonił i skinęła głową.
- Bedę pamiętać. Czyli tylko mnie uparcie nazwali starym imieniem? - usmiehcnela sie lekko.

Victor Romero

Victor Romero
- Cóż, na to wygląda. Ale nie martw się. Victor było znane już lata temu wśród Apaczów. Sądzili, ze to im przyniesie zwycięstwo.
Zaśmiał się
- Chyba się mylili.

Liluye

Liluye
- Może i nie. Kto wie? - wsadzila rce w kieszenie i wzruszyla ramionami.
- Dziękuję za rozmowę. - wstała i spojrzała na Moirę która znów niemrwawo ruszyła ogonem.
- Póki jestem na zwolnieniu możesz dzwonić w sumie obojętnie kiedy.

Victor Romero

Victor Romero
- Prozę - powiedział cicho, cofając się o krok. Stanął przed Liluye i spojrzał na nią, uważnie obserwując każdy detal jej ciała ukrytego za zbyt dużymi ubraniami.
Chuda, blada, słaba. Zapewne piersi jej zmalały, pośladki oklapły, a brzuch już dawno stracił mięśnie. Długie, kościste palce przestrzały być atrakcyjne, tak jak uda, wołające o odrobinę tłuszczu. Lecz mimo wszytko, była dalej atrakcyjna.
Lecz to smutne, bo chyba właśnie to były ostatnie chwile jej piękna.
Wyobraził sobie, jakby wyglądała nago; z widocznymi żebrami, słabą i prawie przeźroczystą z choroby skórą. Porównał to z chorą Dos, która jednak była innym obrazem - szerokie uda i biodra, duże, lecz nieco obwisłe piersi, krągły, wystający brzuch. A jednak obie tak samo zmarnowane.
Widział je obok siebie i porównywał.
- Odpoczywaj...

Liluye

Liluye
Właśnie dlatego ubierała to, co jak najbardziej ją zakrywało. Luźne, za duże koszulki, teraz coraz częsciej jakies dlugie spodnice. Nie cuzla się atrakcyna i nie chciala odkrywać ciala.
- Wszyscy mi to mówią.. - westchnęła i rozejrzała się, cmoknęła na Moirę która niechętnie podniosla się i podeszla do dziewczyny.

Victor Romero

Victor Romero
- Widocznie mają rację - odpowiedział, wędrując wzrokiem za psem.
- Czasami inni potrafią powiedzieć coś mądrego. Jak na przykład, odpoczywaj - zaśmiał się i znowu wycofał.
- W takim razie, nie przeszkadzam więcej, Sokole...

Liluye

Liluye
Poiwała potakująco glową, pies zamachał ogonem.
- Do zobacznia - sama tez skierowala sie do biura, bo i tak chciala powtykac nos w nieswoje sprawy

Victor Romero

Victor Romero
Tylko się uśmiechnął. Tylko tyle jej dał; grymas twarzy, który miał mówić o zadowoleniu. tylko - po cóż się cieszył? Że odchodzi? Ze kończy rozmowę?
Nie, zdecydowanie nie.
Wmówił wiec sobie, ze ta uciecha ma być spowodowana czekaniem na kolejne spotkanie. Z taką myślą było mu łatwiej.
Pożegnał się i odszedł.
/zt

Liluye

Liluye
/z domu, 24.05.2013

Lil W KOŃCU wróciła do pracy. Jak zwykle zaczęła dzień od biura, w którym się przebrała i postawiła Moirze miskę z wodą. Potem ruszyła do biurka, gdzie czekała ją sterta papierowej roboty. Na szczęście po dwóch godzinach oderwała ją sprawa stajni, coś się stało i trzeba było pomóc. Z nieukrywaną ulga Liluye wyszła na ranczo i zabrała się za pomoc. No tak.. Jakaś pierdoła oczywiście. Indianka ogarneła sprawę i w poł godziny wróciła do biura. Zrobiła sobie herbatę i usiadła do papierzysk. Koniec końców zajęło jej to całe pięć godzin.. Druczki, wypełnianie, poprawki błędów i inne takie potrafią być męczące i upierdliwe. Więc gdy skończyła z radością wyszła z budynku i wróciła do stajni, gdzie przygotowała sobie konia i w pół godziny była na trasie na krótką przejażdżkę. Ogierek nie był ruszany kilka dni, więc emocji było w nim co niemiara, ale Lil to lubiła. Szczególnei po takiej przerwie.
Pod koniec dnia wyszła na autobus i pojechała do domu.
zt

Liluye

Liluye
29.05.2013

Liluye przyszła do pracy. Dzisiaj miała zamiar pojeździć kilka koni, sama też musiała wbić się w rytm treningów. Najpierw pierwszego z koni wzieła humorzastą klacz, która lubiła mieć swoje zdanie. Z nią treningi były trudne i dość męczące, wolała to załatwić teraz, a na koniec dnia zostawić sobie spokojniejsze konie, na odstresowanie. Najpierw oczywiście konia wyczyściła, osiodłała i wyprowadziła na ujeżdżalnię. Szczęście, że Quartery to małe konie i mimo, że klacz kombinowała z odsuwaniem się to Liluye wsiadła bez problemów, choć szybko, bo koń od razu ruszył. Jak to miał w zwyczaju - noga w strzemie a klacz do przodu. Albo na boki, zależnie od jej humoru. Po odpowiednim rozgrzaniu w stępie i kłusie przyszedł czas na coś więcej, kilka figur w galopie, trochę trudniejszych i łatwiejszych rzeczy. Kasztanka próbowała kombinować, sprawdzajac Liluye bo ta dawno na niej nie jeździła, ale na nic się to nie zdało. Akurat przy koniach Indianka wiedział co i jak robić. Nie wychodziło jej to jednak ani z facetami ani w innych relacjach międzyludzkich. Co poradzić?
Drugi w kolejce był energetyczny ogier, którego - po wyczyszczeniu, osiodłaniu i wprowadzeniu na ujezdżalnie najpierw musiała trochę wyładować. Po rozstępowaniu przeszła do kłusa, potem do galopu, dając możliwość rozładowania nadmiaru energii u konia. Lubiła pracować z tym niewielkim gniadoszem, bo mimo nadmiarów energii prowadził się przyjemnie i delikatnie, łatwo i szybko reagował na najdelikatniejsze pomoce i wyraźnie lubił pracę. Jak się jednak okazywało lubił ją tylko ze zdecydowanym człowiekiem od razu wychwytując najmniejsze zawahania jeźdźcca i skrupulatnie je wykorzystując. Tu jednak nie było tego problemu. Liluye znała możliwości konia i nie dawała mu czasu na kombinowanie.
Potem - przerwa. Godzina dla siebie, na napicie sięi zjedzenie czegoś. Troche zabawy z Moirą, która do tej pory łaziła za nią i kładła się w cieniu przy ujeżdżalni, czekając grzecznie. Potem ostatni koń na dziś, czyli spokojny wałaszek, starszy koń profesor dla dzieciaków, które się uczą. Takie konie trzeba po dzieciach "naprawiać", a poza tym potrafią one docenić dobrego jeźdźcca i prowadzą się spokojnie i pewnie. To była przyjemność, żadnych przepychanek jak z klaczą i wulkanu energii jak z ogierem, spokojna praca z koniem świadomym wartości swojej i jeźdźcca na swoim grzbiecie. Sielanka na koniec dnia.
Potem Indianka przebrała się i zasiadła na godzinę w biurze, załatwiajac sprawy papierkowe i odpoczywając.
Zabrała Moirę i wróciła do domu.
zt

Catherine Hernández

Catherine Hernández
/ 8.06, około południa

Uwaga, mega opierdziel za 3... 2... 1... Catherine zajechała pod biuro strażników parku na swojej śmiercionośnej maszynie. Na szczęście na głowie miała kask. Zaparkowała pod wejściem i ściągnęła tę ochronę głowy. Potrząsnęła jasnymi włosami jak w reklamach i ruszyła do środka, w poszukiwaniu Liluye. Bo tak. Bo się stęskniła. Zresztą średni kontakt miała ostatnio z Lolą, Joan i Jonem. Ale Indianka nie była w policji! Do niej mogła walić drzwiami i oknami.

Liluye

Liluye
/skądkolwiek

Lil akurat siedziała w biurze,Cath miała szczęście. Podniosła wzrok znad swojego biurka i spojrzała na Cath trochę zdziwiona.
- Coś się stało? - zapytała zamiast powitania, bo ostatnio rzadko się widywały. A i Lil miała znów gorszy humor.

Catherine Hernández

Catherine Hernández
Cath natomiast miała humor wybitnie dobry. Tak, wybitnie to było idealne słowo. Uśmiechnęła się do przyjaciółki i oznajmiła swe przybycie na całe biuro.
- Liliue! To ja! - zawołała wesoło. Wyglądała jakby się czegoś naćpała. I na dodatek roześmiała się bez powodu. Opadła na krzesło przed biurkiem kobiety i zarzuciła kowbojkami na brzeg blatu, niemalże nie zrzucając czegoś. Ręce położyła na brzuchu, bo tak jej wygodniej było.
- Pomyślałam, że wpadnę i zrobisz sobie przerwę w pracy! - oznajmiła, jakby to było coś oczywistego. No oczywiście, ona była najważniejsza i jak przyszła to Liluye musiała przerwać to co teraz robiła i skupić swą uwagę na blondynce.
Nawiasem mówiąc dobrze, że zostawiła kask przy motorze.

Liluye

Liluye
- E... - popatrzyła na nią jak na trochę upośledzoną i przezornie odsunęła kubek z jakimś sokiem poza zasięg entuzjazmu blondynki.
Złapała w ostatniej chwili zeszyty, które przesunęła Cath swoimi nogami i przestawiła je na drugą krawędź biurka.
- Czyli nic się nie stało? - uniosła brwi pytająco i spojrzała po pannie Hernandez uważnie. Nie no, brzuch rośnie, chyba wszystko jest ok.

Catherine Hernández

Catherine Hernández
Catherine wykorzystała dłuższą chwilę zanim Liluye zebrała szczękę z podłogi i ogólnie ogarnęła sytuację. Rozejrzała się zatem po biurze i zmarszczyła piegowaty nos. Ona w takim miejscu chyba by nie mogła pracować. Jakieś takie... dziwne. I daleko od cywilizacji. A co by było jakby się zrobiła głodna? O rety.
- Nic się nie stało! Wszystko jest w jak najlepszym porządku. - oznajmiła wesoło, wracając wzrokiem na Liluye i uśmiechnęła się do niej szeroko.
- To jak? Wyrwiesz się na jakiś czas? Albo chociaż pogadasz? Chyba ci dzikie zwierzęta nie płaczą na pustyni? - zażartowała jakże zabawnie i znowu się roześmiała. Tak, ćpała coś. Definitywnie.

Liluye

Liluye
- E... lekarz prowadzący przepisał ci jakieś nowe tabletki? - zastanawiała się dalej.
- Ile wypiłaś kaw? - zerknęła na zegarek. Potem ulozyla stosik kartek naprzeciwko siebie, poprawiła je i znów podniosła wzrok na Cath.
- Kończę za godzinę. Możesz poczekać - zaproponowała.

Catherine Hernández

Catherine Hernández
Uniosła brwi i zamrugała okrągłymi oczami, nie rozumiejąc o co Liluye chodzi.
- Czyli, że co, że jak człowiek ma dobry humor to znaczy, że jest naszprycowany czymś? Albo po dawce kofeiny która by sprawiła, że słonie latają? - prychnęła. No wiecie co. A nawet gdyby brała, to Liluye przydałaby się podwójna dawka.
Nie robiąc sobie nic z tego, że Indianka kończy dopiero za godzinę, kontynuowała.
- A u ciebie co tam? Co się dzieje? Jakieś romanse? Ciekawe wydarzenia? Cokolwiek? - zadała milion pytań i uśmiechnęła się do gościa, który siedział przy innym biurku i się jej przyglądał - jakiś tam współpracownik Liluye.

Liluye

Liluye
- Ćwierkasz jak skowronek, a to nie jest do końca normalne - zastanawiała się czy nie napisać do Joan i nie zrobić Cath ukradkiem testu narkotykowego? Kto wie jakie pomysły w tej blond główce się lęgną.. Gdyby wiedziała że Cath przyjechała motorem.. Pewnie od razu ciągnęłaby ją do psychiatry.
- Nie. Żadnych romansów, żadnych wydarzeń, nic ciekawego - westchnęła ciężko.
- Czego ty się spodziewasz? Że znajdzie się ktoś, kto będzie się pchał w związek ze mną? - uniosła brwi niedowierzająco.

Catherine Hernández

Catherine Hernández
Posłała jej tajemniczy uśmieszek.
- Może po prostu mam dobry humor? Nie jest on spowodowany żadnymi psychotropami. - odparła. A potem znów prychnęła i machnęła niedbale ręką w stronę Liluye.
- Co jak nie, jak tak! - odparła elokwentnie. - Jesteś super laska. Może trochę chuda, ale fajna dupka z ciebie.
Rzuciła z przekonaniem. I nijak Liluye jej tego zdania nie zmieni. Po chwili westchnęła.
- Chciałam się zobaczyć, bo wyjeżdżam na trochę. No i chciałam się spytać, czy będziesz tęsknić. - mrugnęła do niej.

Liluye

Liluye
- No może. Niech ci będzie - wzruszyła ramionami dając za wygraną. - Chociaż i tak uważam, że to podejrzane żebyś tak skakała jak.. jak nie wiem - mruknęła i napiła się soku z kubka.
- Chcesz coś do picia? - zapytała, bo przecież na dworze upał, a ona w ciąży.. Były by teraz w podobnym czasie pewnie. No, może Lil trochę poźniejszym, ale.. Zagryzła wargę i przerwała rozmyślania na te tematy. Po co się dobijać?
- Dobra, skończmy o mnie, bo się nie dogadamy - burknęła, bo faktycznie nie chciała ciągnąć tego tematu.
- Jak to wyjeżdżasz? Dokąd?

Catherine Hernández

Catherine Hernández
- Masz piwo? - zażartowała i zachichotała. No dobra, powaga. - Może być woda. Zimna!
Oznajmiła po chwili i z nudów zaczęła się bawić kosmykiem długich, jasnych włosów. Nie myślała zupełnie o tym co tam siedzi w głowie Liluye, ani o tym, że Indianka byłaby też w ciąży, gdyby nie pewne wydarzenia. Jakoś zepchnęła te myśli na bok, by zająć się swoimi sprawami. Kochana Cath, najlepsza przyjaciółka.
- Jadę do dom... To znaczy do Phoenix. Musze załatwić coś z rodziną raz na zawsze. - wyjaśniła, a uśmiech jej zniknął z twarzy jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki Harrego Pottera, jeśli takie zaklęcie istniało. - Uprzedzam kolejne pytanie. Nie wiem na ile. Może na tydzień. Może na miesiąc... Może na zawsze.

Liluye

Liluye
- No to poczekaj chwilę - wstała by przynieść jej wodę, którą w kubku postawiła następnie przed kobietą.
- Co załatwić? - zmarszczyła brwi. Usiadła znów po swojej stronie biurka i zrobiła coś w komputerze, który pewnie na nim stał.

Catherine Hernández

Catherine Hernández
Chwyciła szklankę wody i wypiła duszkiem większość zawartości. Potem odstawiła z hukiem i odetchnęła. Ah, zimna woda. Mniam. Chociaż wolałaby to piwo.
- A wiesz, kilka spraw. Musiałabym ci wpierw wyjaśnić sytuację rodzinną, a to dłuższa opowieść. I nie na trzeźwo jak dla mnie. Więc średnio ci ją teraz opowiem.
Posłała jej smutny uśmiech.
- Mogę jednak powiedzieć, że jadę oznajmić jakże wesołe wieści o potomku. No i przedstawić ojca tegoż potomka. - rzuciła rozbawiona. Oh, jakie to piekło rozpęta. Już to widziała oczami wyobraźni. Babcia będzie zachwycona. A ojciec? Ojciec ją do kotła wrzuci na wieczne potępienie. Zresztą już to zrobił, jak wyjeżdżała.
- Zresztą chcę się wyrwać stąd na jakiś czas. - ale nie wyjaśniła już z jakiego powodu.

Liluye

Liluye
- No ale chyba powinni być zadowoleni z Sama, tak? - zerknęła na nią znad komputera. W końcu nie wyobrażała sobie czemu nie mieli by być. Policjant, przystojny, dobra praca.. Co tu wiecej wymagać? No i ucieszył się z dziecka, a nie uciekł, więc..
- Stąd? Dlaczego? - kolejne zmarszczenie brwi, bo Lil nie miała pojecia czemu Cath mialaby się stąd wyrywać.

Sponsored content


Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry  Wiadomość [Strona 7 z 12]

Idź do strony : Previous  1, 2, 3 ... 6, 7, 8 ... 10, 11, 12  Next

Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach