- Tak - rzuciłem cofając ręką, ale tylko na chwilę – ale potem… - dodałem z uśmiechem.
Nie zamierzałem jej wypuszczać spod kołdry, jak pożegnanie to pożegnanie. Sen mi trochę pomógł no i tabletki Betty zrobiły swoje. Czułem się o wiele lepiej. Więc zacząłem się żegnać chowając głowę pod kołdrę jak żółw do skorupki. Och jak ja się żegnałem z każdym fragmentem skóry Autumn, dokładnie centymetr po centymetrze. Nie wiem czy protestowała czy nie, ale po dłuższej chwili nie miała już nic na sobie no co trzeba było się z każdym fragmentem pożegnać. Spod kołdry wyciągnąłem jedynie dłoń by po omacku sięgnąć do szafki przy łóżku, właściwie była to szuflada, nie sprawdzałem czy będzie bananowa, truskawkowa, miętowa, chwyciłem pierwszą z brzegu gumkę, a po chwili jedyne co było ubrane pod kołdrą to mój zżyty ze mną przyjaciel. No jak się żegnać to się żegnać.
Jak dziewiętnastowieczny farmer Arizony orał twardą ziemię, w skwarze i spiekocie, w palącym słońcu, jakby to była nowa nie naruszona ziemia, Autumn nie była, ale pominąłem ten fakt, przewrócenie gleby by ją użyźnić, a potem zasadzić. Jak średniowieczny rolnik który w żniwa, rżnie swoim sierpem twarde kłosy zboża wkłada w to cały swój wysiłek no i serce rzecz jasna. Chciało by się zaśpiewać, zachodź że słoneczko skoro masz zachodzić bo nas po tym polu nogi bolą chodzić. Jak chiński rolnik na plantacji ryżu, brodzący po łydki w zimnej wodzie, nasza była gorąca. Co chwilę zmienialiśmy smaki kolory, a nawet wzory gumek jak w damskiej przymierzalni przed wyborem sukienki na ślub swojej najlepszej koleżanki.
W końcu po maratonie opadliśmy plecami na łóżku to było długie pożegnanie.
- Nie mam już gumek… – wydyszałem…