Nieczynna stacja benzynowa

First topic message reminder :

Stara stacja benzynowa straszy przyjezdnych i jest dobrym miejscem na niekoniecznie legalne spotkania. Stare dystrybutory otoczone są łańcuchem, który generalnie nie jest potrzebny, bo przecież i tak nie nalejemy tu sobie paliwa. Stacja ma tylko dwa stanowiska skryte pod zardzewiałą wiatą. Obok stoi mały budynek, w którym kiedyś można było zapłacić i kupić batonika na drogę. Teraz stoi zamknięty i pusty.

/9.03, około 22.00/

Zebranie świętych w zakładzie samochodowym mogłoby być kłopotliwe, bo wbrew pozorom liczyli oni więcej, niż trzy sztuki. Dlatego też Baker ustalił miejsce zebrania na obrzeżach miasteczka.
Ciemność ulicy zaczęły przecinać światła reflektorów, gdy na stację zaczęli zjeżdżać się święci. Przyjechał i sam Baker. Minę miał jak zwykle ponurą, teraz chyba nawet bardziej. Przywitał się z członkami gangu, którzy już przybyli i czekał, aż zjedzie się reszta. Jedynymi światłami były tu reflektory motorów, zaś okolice ginęły w ciemnościach. Naokoło cisza, zagłuszana warkotem silników.
Baker oparł się o swój motocykl, zagryzając w ustach papierosa. Czekał.

---> Warsztat samochodowy

Pewnie Maro jeszcze rzucił do Parkera, a chuj z tym uśmiechnął się i wesołe chłopaki pojechały na stacje. Tą nieczynną.
- Ty a wiesz jak poznać uśmiechniętego świętego? - rzucił do Parkera gdy już warkot motocykli ucichł.
- Po muchach między zębami - dodał po czym głośno się roześmiał, klepnął Parkera po plecach i ruszyli w stronę zgromadzenia, zgromadzenia trzech.

Baker, gdy tylko zobaczył Parkera, wypluł papierosa i zmarszczył brwi. Obciął go tylko mało przychylnym spojrzeniem. Cóż, skoro już się łaskawie tu pokwapił po pierdoleniu Betty Jou, to Sue od razu przejdzie do rzeczy. Wprawdzie sprawę do gówniarza, aka Connora, też miał, ale po kolei, po kolei.
- Okej. Większość jest, co? - spojrzał po twarzach zebranych. - Dobra. Pierwsza sprawa. Co robimy z dziwkami? Czy któryś z was ma propozycję miejscówki, w której te gąski będą bezpieczne? Jak kurwa jeszcze raz ktoś mi którąś zajebie...
Spojrzał wyczekująco po twarzach mężczyzn.

MG tip: nie sugerujcie się istniejącymi miejscówkami, może być coś, czego fizycznie jeszcze nie ma. Macie pomyśleć.

Szmery po grupie każdy myśli myśli i chuj wymyśli.
- Może jak za czasów kowboi jako atrakcję turystyczną w starym saloonie - rzuciłem zza tłumu.
- Nie nie ja tylko tak, głośno myślę - szybko dodałem by nie dostać zjeby. Żartowniś taki ze mnie.
Tyrsen by się wypowiedział.

- Tak, Salinas, może od razu wydrukujemy ulotki z cennikiem i zaczniemy rozdawać turystom w sezonie - prychnął.
Wyciągnął nowego papierosa i przechadzał się pomiędzy motocyklami i członkami gangu. Odpalił go w końcu i dalej krążył, zerkając na poszczególne twarze, licząc na ich odzew. Gdy odezwał się Parker, Baker trochę się zdziwił. To jednak coś miał w tej głowie, poza numerkami i swoimi pożal się Boże zasadami, za które, szczerze mówiąc, powinien go wyjebać z gangu na zbity pysk.
- Opuszczone ranczo. Bardzo dobrze, Parker - pokiwał głową. - W takim razie na dniach zrobimy tam wypad i obadamy sprawę. Pewnie trzeba tam będzie ogarnąć. Postawić dziewczynom kampery, chyba, że chałupa się do czegoś nada...
Mówił dalej, kopcąc papierosa.
- Parker, jak tylko ogarniemy sprawę dziwek, ruszasz dupsko do poważnej roboty. Będziesz do nich jeździł zbierać haracz. Codziennie, co parę dni, ważne, żeby hajs się zgadzał. Jasne? - spytał, stając nad ksiegowym i wypuszczając dym z papierosa w jego twarz. - A co zbierzesz, to do prania. To samo tyczy się innych dochodów, bo mamy zaległości w papierach.
Odwrócił się i ruszył dalej na przechadzkę między motorami.

Pokiwał z uznaniem głową noo Parker to miał łeb nie od parady. W końcu księgowy nie.
- Takie farmerki... żony rolników - wyszczerzyłem się , tak za duże ciśnienie, za duże. Rozłożyłem ręce rysując szyld w miedzy chmurami dymu z papierosa.
- Żona dla rolnika - dodałem - jakie zaległości w papierach, w warsztacie się wszystko zgadza można tam więcej prać tylko brak mocy przerobowych.

To, że księgowy miał "swoje sprawy" do ogarniania, nic Bakera nie obchodziło. Święci powinni zdawać sobie z tego sprawę.
Spojrzał powątpiewająco na Maro.
- Sprawdzę to - mruknął, co zabrzmiało trochę jak groźba. Tym niemniej, porzucił już ten temat. Łaził jeszcze chwilę między członkami gangu i w końcu odezwał się:
- A Eastman gdzie się szlaja? - rzucił, rozglądając się po zebranych. Kurde, jeden z najmłodszych, to powinien pierwszy tu zapierdalać i czekać jak piesek. - Wylazłby już kurwa spomiędzy nóg tej swojej dziuńki, bo niedługo się tam rozpuści - wywrócił oczami.
Zacisnął zęby. Bardziej rozmemłanej dziewuchy nie mógł se przygruchać. No nic.
- Dobra, więc co do rancza, ustalone. Dam wam znać, to tam podjedziecie i ogarniecie.
I tu przydałby się Connor, bo dla niego też miał wytyczne. Cóż.
- Wrócimy jeszcze do tego tematu... A teraz kolejna ważna sprawa. Jak wiecie - popatrzył po zebranych. - Mamy gościa z gangu P. Przypomnę, że gnoje kręcili się tu już wcześniej i najwyraźniej zwerbowali starego Browna do dilowania... Bo to u niego Salinas znalazł kokę. Od gówniarza wiemy, że spotykają się co czwartek przy starej kopalni.
Zrobił krótką pauzę.
- Musimy dobrze wykorzystać tę wiedzę. Propozycje?

- Spotkać - powtórzył Baker i zaczął się gromko śmiać. No kurwa, i może jeszcze herbatkę wypić. - Spotkają się naboje z naszych glocków z ich głowami. Ale słusznie, mały wywiad środowiskowy będzie dobry na początek.
Podrapał się po brodzie, zaciągnął się ostatni raz papierosem i przygniótł niedopałek butem.
- Czas leci, więc musimy się za to ostro wziąć. Co do tego dilera... - spojrzał na Maro. - Raczej nie w głowie były mu kłamstwa, heheheh, ale nigdy nie wiadomo - znów zaczął podle rechotać.
Baker podszedł bliżej Parkera.
- Policja ogarniała tę sprawę, gdyby coś znaleźli, jakieś ptaszki na pewno zaczęłyby śpiewać - stwierdził. - Ale nie wiem, czy w ogóle połączyli go z dragami, skoro Salinas wszystko zgarnął - zamyślił się na chwilę. - Tak czy siak, gdyby coś było, poniosłoby sie dalej.
To w końcu Old Whiskey. Sama śmierć Browna była dość głośna, gdyby wyszło coś grubszego, pewnie też poszłyby plotki.

- A co, chcesz mu zrobić teraz egzekucję? Droga wolna, Parker, tylko posprzątaj dobrze - warknął.
On też wzruszył ramionami na komentarz Willa. Brown gnił w ziemi, więc mało go już to obchodziło. Baker postanowił nie mówić na razie, jakie miał plany co do dilera. Oczywistym było, że zginie prędzej, czy później, ale w tym wypadku Sue wolał jednak później.
Dlatego też czekał teraz na uwagi innych świętych. W końcu teraz był na to czas, by się wypowiedzieli.

Stałem i przysłuchiwałem się rozmowie cóż mogłem powiedzieć wszystko się zgadzało. Baker jak i Parker nie byli w ciemię bici inni zresztą też.
- Ja tam mogę posprzątać - mruknąłem w końcu gdzieś kiedyś ktoś mi powiedział że dobrze to robię.
- Można im rozwalić łeb i zrobię to z chęcią ale można też napuścić Buendie niech wytłuką się trochę poleje się ich krew, gdzie dwóch się  bije trzeci korzysta, nie, mogli byśmy przejęcie mieć na oku, może capnąć jednego z Buendii znowu potrzymać, już chuj z moim pokojem wytrzymam. Tłukli by się miedzy sobą a my z partyzanta. To Buendie to Gang P kąsali byśmy z każdej strony. Zanim by się zorientowali, mieli byśmy już tam swoich ludzi, podesłać coś psom, oni by się też zaangażowali, a my pilnowali byśmy co by się nie panoszyli w mieście i pilnowali własnego interesu i spokoju w mieście - westchnąłem po monologu - ...muszę się napić.

Po wypowiedzi Maro, Baker zaczął... klaskać. Wolno i głośno, przechadzając się w dalszym ciągu pomiędzy zgrają facetów. Potem poklepał Salinasa po ramieniu i odezwał się:
- Święte słowa, Maro. Święte słowa - zarechotał. - A zatem, moja propozycja... I tu znów będę liczył na wasze uwagi... Jak dyskretnie podłożyć P Buendiom? Zastanówcie się, a tymczasem słuchajcie.
Baker stanął w dogodnym miejscu, by go wszyscy dobrze słyszeli.
- Naślemy Buendie na gang P. Naszego dilera pośle się na miejsce, żeby odwalał swoją robotę, jak zrobilby to normalnie... My będziemy tam wcześniej, rozstawieni w strategicznych miejscach. Jeśli przyjadą ludzie Buendii, pozwolimy im się wybić. A potem wyczyści się tych, co się ostaną. Jeśli Buendia nie połknie haczyka, pozbędziemy się P tak czy siak. A teraz wracając do mojego pytania. Nie chcemy, by ktokolwiek z nich zorientował się, że tam będziemy. Jak więc podpowiedzieć kartelowi, gdzie i kiedy spotyka się ich konkurencja?

- Myślę że jak mają się wystrzelać nic tam po nas można by się zorientować na ile silny jest ten Gang P hmm P jak pizda eee to pewnie nie silny... - ah te sucharki Maro. Uśmiechnąłem się.
- Nie możemy ich tam od tak wytłuc wątpię aby była to jednorazowa akcja dałbym im swobodę, albo Gang P się zwinie albo będzie drążył. Ty Baker a ty coś mi świta że ty i ten... nie nie ważne - spuściłęm głowę ale dałem do zrozumienia Bakerowi że to jego zasugerowałem jako kontakt z Buendią
- A może temu M&Msowi powiedzieć?

- Czyli co, mamy niby pozwolić im się dalej panoszyć? - prychnął. Baker wolałby załatwić to za jednym zamachem, a nie potem znów się z nimi użerać. Tym niemniej, było to do rozważenia. Czekał na opinie pozostałych w tym względzie.
- Wolałbym mieć na nich oko. Poza tym, czy nie kuszące wydaje się wam wyeliminowanie paru pionków Buendii? - spojrzał po zebranych. Pytanie w jego mniemaniu było retoryczne.
Zmarszczył brwi, gdy Maro zasugerował wykorzystanie jego znajomości ze... Smithem, jak sądził.
- Ale jak? Mamy wpaść do tego durnia na ploteczki? Nie, nie, to trzeba zrobić tak, żeby Buendia nie wiedzieli, że my wiemy.

- Znasz moje zdanie, zrobię ci listę co potrzebuję i mogę strzelać jak do kaczek na pegasusie - mruknął, potem się uśmiechną i wysłał smsa.
- Może jaką dziwkę podpuścić...?

- W porządku.
Zaśmiał się pod nosem z żarciku Salinasa. Tak to sobie właśnie wyobrażał. Rzeczywistość zapewne okaże się mniej łaskawa, ale pomarzyć można!
- Dziwkę? To może być jakieś wyjście - pokiwał głową.

- Szefie... Mogę się urwać?

/początek

Claus jak zwykle przez większość czasu milczał. Młodsi musieli się wykazać, nie? Ciekaw był, czy gówniarze mają choć trochę oleju w głowie. Kiwał głową, gdy Baker tłumaczył młodym co i jak.
Skrzywił się, jak tylko wyszedł temat dragów. Nie cierpiał tego ścierwa.
Przysłuchiwał się pomysłom, patrząc z pewną dozą aprobaty na Maro. Podobał mu się chłopak. Konkretny, z głową na karku. Mogło coś z niego być. Reszta wydawała mu się memłami. Co za młodzież w tych czasach!
-A gdzie to tak spieszno, co?-odezwał się, rozbrzmiewając po chwili tubalnym śmiechem.
Co do całej sprawy - Buendia pewnie domyślała się, że rozpanoszyła im się konkurencja. Będą chcieli ich załatwić jak najszybciej. Tylko pewnie nie tak, jak oni sami by to sobie życzyli. Im by się przydała jatka, otwarty ogień, spotkanie dwóch dużych grup, a ci pewnie chcieliby to załatwiać po sznurku, jeden po drugim. Faktycznie ciężko było wymyślić jakieś dostatecznie subtelne zaproszenie, które skłoniłoby obie strony do poważniejszych kroków.

Nagle w tłumie rozległ się niski, lecz ochrypły głos jednego ze świętych. To był Rudy Jay, mężcyzzna, którego broda rywalizować mogłaby ze słynnym zarostem zespołu ZZtop.
- No, a ja proponuję, by się nie bawić w jakies strategie i plany! - krzyknął - Rozjebać tych sukinsynów raz a porządnie! Wiemy gdzie się spotykają, nie? Mamy broń? Tak. To w czym problem? Akcja, panowie, a nie, małe cipki plan ustalają, jakby tajnymi agentami byli!
Po tych słowach beknął.