<- ze strzelnicy, 08.08.2014 r., ok. godziny 10tej
Jools pojawił się na terenie magazynów, obiecując sobie, że wytrzyma tyle czasu. Sporo tego było. Dopiero późnym wieczorem wyjdzie, mimo że dzisiaj miał tylko cztery godziny pracy. Zresztą, nie miał zamiaru od razu opuszczać Appaloosa. W końcu chciał zajechać na tor, wrotkarnię, gdzieś jeszcze. Był jednak pewien, że ostatecznie skończy w jednym miejscu, a potem pojedzie do domu.
Przypomniało mu się, że miał się uczyć kolejnych niemieckich bzdur, całego tego języka i słówek, których lista wydłużała się co sięgnięcie do słownika. Ech, da radę!
Niemniej, jak Jools pojawił się w miejscu pracy, to się przebrał. Z tego, co zdążył się rozeznać, to był czas na przeglądy poszczególnych maszyn. Może nie był obeznany całkowicie, aczkolwiek nie przeszkadzało to mu w dowiadywaniu się, zaspokajaniu ciekawości, niekiedy dziecięcej i doprowadzającej do różnych problemów. Jak chociażby wczoraj! Ciemnogranatowy kombinezon z emblematem firmy zaraz ozdabiał Reynoldsa, który to jeszcze klepnął w daszek, pokazując środkowy palec podśmiechujkom w postaci młodych mechaników. Bynajmniej nie było to jakieś rozwścieczenie! Ot, normalna relacja między pracownikami, którzy chcąc nie chcąc, zdążyli się poznać! Niemniej, nie zmieniało to faktu, że jeśli człowiek miał się czymś zająć, to też to robił. Dlatego Ebenezer jak szedł za dłuższym stażem i doświadczeniem życiowym mężczyzną, słuchał tego, co ma on do powiedzenia. W pamięci odnotowywał poszczególne fakty, niuanse i inne ciekawostki, dzięki którym będzie mógł co nieco dowiedzieć się o tutejszych, przynależących do firmy, w której pracował, wózkach widłowych, ciężarówkach i innych transportach o niewielkiej wadze, ale sporej przydatności.
Aż łezka w oku się zakręciła na widok tylu różnych narzędzi w głównej hali dla dwuśladowców. Ha, można było pracować, oddać się temu, by pomóc chłopakom w przeglądzie, poznając maszyny od środka. Niby nie różniły się od jego samochodów, ale... zawsze było coś, o czym warto było pamiętać. Różne sytuacje zdarzały się na dłuższych trasach i mimo że były serwisy co kilkadziesiąt (jak nie kilkaset kilometrów), to własne ręce i wiedza też na wiele mogą się zdać.
Po dobrych trzech godzinach, Reynolds wziął się za papierkową robotę. Ogarnął to, co trzeba. Podpisał różne papiery, dorzucił aneksy do raportów, westchnął parę razy i wymienił kilka zdań z kierownikiem. Pomógł w ułożeniu grafiku, wcześniej dowiadując się od współpracowników, co kiedy im pasuje i nie pasuje, żeby to jakoś wyglądało. Dodał sobie parę nadgodzin.
Później wziął się za przewózkę poszczególnych skrzyń i paczek do odpowiednich części magazynu. Tam też zrobił sobie porządną przerwę na coś do zjedzenia czy do picia i wrócił do pracy. Jeździł tu, jeździł tam, nucił sobie i tańcował z lekkością, nie czując zmęczenia.
Do czasu, kiedy nie zaczął wyjeżdżać z parkingu dla pracowników. Uznał, że nie da rady zawitać w dalszej części miasta, stąd też od razu skierował się do domu.
/zt