// 18.10.2013, ta sama pora co reszta
W końcu do biura zawitał Cooper. Szeryf wpierw go opieprzył, a potem kazał puścić nagranie z baru, by wszyscy mogli posłuchać:
<Jakieś szmery, otwieranie drzwi, kroki i stukanie obcasami>
Betty: Dalton już z panem gadał?
Harry: Ah. Um. Tak. Zadzwonił do mnie z aresztu, ale nie spotkałem się jeszcze z nim. Santos mnie zatrzymał innymi sprawami... jestem ostatnio trochę zawalony... ale nie o tym mamy rozmawiać. Rozumiem, że Pani jest w stanie mnie wprowadzić w sytuację?
Betty: Tak, tak, ale wpierw... To jest umowa z klubem, znaczy się, ze Świętymi. Która mówi o tym, że będzie pan prawnym reprezentantem organizacji. Pan podpisze i zaniosę to potem do Bentona i Bakera by i oni podpisali. Zapłacę. Z góry.
Harry: Czy panowie Benton i Baker wiedzą o tej umowie?
Betty: Od kiedy zajął się pan sprawą Bakera, Parkera i Ramirez, ta umowa była kwestią czasu. Tak będzie łatwiej. Co do Daltona, z tego co wiem, mają go wypuścić jutro, o ile prokuratura nie wyda nakazu aresztowania...
Harry: Nie ma co wpłacać w takim razie kaucji, z resztą powiedział mi, że już zeznania złożył bo "nie ma co ukryć". Nie znam waszych kartotek więc nie mam nawet jak spekulować, ale sądząc po tym czego się już zdążyłem dowiedzieć o waszej organizacji to prokurator faktycznie może się pojawić. Pan Dalton przekazał mi, że sprawa dotyczy postrzału "w obronie koniecznej". Domyślam się, że to nie jest jedyny aspekt tego zdarzenia?
Betty: Co do kartotek, to myślę, że Benton pana wprowadzi. Pobili go, związali, uciekł. To chyba jest obrona konieczna? Oni mogli go tam zatłuc! Chodzi panu o bimber?
Harry: To samo powiedział mi pan Dalton, jeżeli taki był bieg wydarzeń, to wszystko zdaje się być jasne i mamy z czym pracować. Bimber. Nie wiem nic o bimbrze. To może nieco pokomplikować sprawę.
Betty: Cóż, Brian na moje polecenie pojechał kupić bimber. Do baru. Ale o ile się nie mylę, na komisariacie powiedział, ze to na własny użytek.
Harry: Dobrze, dobrze. Postaram się zrobić co w mojej mocy, jak dla każdego klienta. Czy pozbyła się pani ewentualnych um, obciążających dowodów na istnienie tej wódki? Tutaj?
Betty: Najlepiej jak już od razu pan napisze z prośbą do prokuratora by nie zarządzał aresztu. Tak, tak, wywaliliśmy wszystkie butelki. Faktur i rachunków nigdy nie było. Słowo przeciwko słowu.
Harry: Dobrze. Nie wie pani czasem, czy zostali jacyś świadkowie?
Betty: Brain mówił coś o tym kolesiu co go pobił. No i chyba jeden z tych postrzelonych przeżył i jest w szpitalu. I jakiś... Bob. ten co wezwał policje. Tyle pamiętam.
Harry: Rozumiem. Zajmę się prokuraturą a jak Pan Dalton opuści areszt, dowiem się więcej. Czy wszystko w porządku? Śpi Pani dobrze?
Betty: Panie, jestem w tym biznesie od 30 lat. Jak pan sądzi, czy przespałam kiedyś całkowicie jedną noc?
Harry: Um. Nie wiem. Nie mam takiego doświadczenia. Myśli Pani, że warto?
Betty: Jeśli jeszcze nie zrezygnowałam, no to chyba warto. Ale też nie znam innego życia. Jak będzie mieć pan problemy... to proszę się do nas zgłosić. Ma pan numer do Bakera i Bentona?
<jakieś szuranie, otwieranie drzwi>
Betty: Jest jeszcze jedna sprawa. Musi się pan przygotować na poważniejsze rozprawy niż tylko... pobicia czy bimber. Rozumie pan? Ach, Canizas!
Tyrsen: Co, jest jakiś problem Betty? Trzeba z czymś pomóc?
<jakieś stłumione wołanie z baru>
Betty: Tyrsen, to nasz prawnik, mecenas Bright. Teraz jak ktokolwiek bezie z nas mieć problemy prawne, zgłaszamy się do niego... Parker, pozwól tutaj! Jim!
<odgłosy kroków, jakieś szuranie, skrzypienie drzwi>
Jim: A co tu takie posiedzenie? Znowu jakiś problem, czy to tylko tak towarzysko? Nie ukrywam, że gorąco liczę na odpowiedź numer dwa.
Harry: Oh, hm. Może ja już państwa zostawię? Widzę, że ma pani inne rzeczy do załatwienia
Will: No, co jest?
Betty: Jim... no cóż, a sądzisz, ze w tych czasach możemy sobie spokojnie pić? Poznaj, to Harry. Prawnik, no wiesz. Ten co się zajmował sprawą Bakera. No i będzie teraz sprawę Daltona prowadził i nas legalnie reprezentował. Musisz podpisać umowę, jako wiceprezes... a tak, panie Bright... ja się do pana odezwę jutro. Tak... Parker, Jim. Trzeba pogadać o interesach.
<pożegnanie Harry'ego, zamknięcie drzwi>
Jim: No cóż, tego się spodziewałem, psia mać. Dobra, dobra. Dajcie mi tu co trzeba, od razu podpiszę. Oby tylko to nie był jakiś cyrograf, bo okularów do czytania nie wziąłem z domu.
Will: Meh, cyrograf to byś miał, jakbyś ode mnie papiery miał podpisywać
Betty: Bright musi wyciągnąć z aresztu i napracować się nad linią obrony. Sukinsyny z fermy, tej bimbrowni za pięć groszy, pobili go... a jak Dalton uciekał, to jednego kropnął. Ale jeszcze jedna rzecz mnie zastanawia. Jim... co z "P"?
<odgłosy jakiegoś śpiewania. Skrzypeinie drzwi, kroki>
Milo: Cześć brudasy. Zanim mnie zastrzelicie, to mówię od razu, że przychodzę z posłaniem i mam wam do powiedzenia coś, o czym bardzo byście chcieli wiedzieć. Także tego... rączki na ladę, proszę się nie dotykać po gnatach.
Will: To mów i spieprzaj
Betty: Gadaj, albo cię grzecznie wyprosimy, śmieciu. Co, jesteś posłańcem swojego cuchnącego szefa
Milo: Za dwa dni, późnym wieczorem, magazyny na pustyni niedaleko stanowego, chyba czaicie gdzie oto jest. No właśnie. Wtedy 'P' będą mieli tak posiedzenie. przyjeżdżają zwozić prochy, broń i amunicję, bo jak zapewne zostaliście poinformowani - będą oni włazić na wasz teren z handlem bronią. Tak czy siak dostaliśmy dziś cynk od Emilio, no i... taka okazja może się szybko nie powtórzyć. Chyba wiecie co robić, nie?
Will: Z wami jako towarzystwo? Wspólne dobro
Betty: To potwierdzona informacja? Właśnie, a co wy z siebie dacie?
Milo: Także będziecie mieli wsparcie, albo raczej... to wy będziecie wsparciem dla nas. To co, jesteśmy umówieni?
Will: Wiesz, gdzie są drzwi
Jakieś stłumione odgłosy, szuranie, potem odgłosy oddalających się kroków>
Will: Przydałoby się spotkać ze wszystkimi, by poinformować. Chyba że mam napisać?
Jim: Powiadom wszystkich.