13.07.2013, upalne popołudnie
Ennis długo nosił się z tym, by zadzwonić do mamy, łaził po swojej przyczepie przez cały ranek, aż w końcu, zirytowany sam na siebie, ruszył do miasta, gdzie w końcu przysiadł na krawężniku na Pickles Street, tuż przed jadłodajnią Elmira. Zapach oleju do frytek w jakiś sposób go chyba uspokajał, bo wreszcie, trzęsącymi się dłońmi, wystukał na komórce numer do Joyce i zadzwonił.
Po odbyciu krótkiej rozmowy telefonicznej z matką Ennisowi nie pozostało nic innego, jak tylko czekać. Wiedział, że trochę czasu minie, nim Joyce dotrze do Old Whiskey; nie był też pewien, czy przyjedzie tak zupełnie sama, czy też podrzuci ją George, wiekowy dżentelmen i szofer rodziny Willows od dziesięcioleci. Ennis nie miał nic przeciwko niemu, ale zdecydowanie nie łączyła ich przyjaźń a’la Bruce Wayne i Alfred.
Siedział tam, gdzie wcześniej rozmawiał z matką – na krawężniku – i obserwował niespokojnie to, co się działo dookoła. Denerwował się, w końcu od jego ucieczki z domu minął już prawie rok, wiedział jednak, że nie mógł tego dłużej odkładać w czasie. Był coś winny swojej matce, bez względu na to, co sam myślał na temat jej życia u boku skorumpowanego biznesmena.
Wreszcie na horyzoncie spostrzegł nadjeżdżające wysokiej klasy auto. Nie wiedział, jakim cudem maska Mercedesa była tak lśniąca nawet po podróży z Appaloosa do Old Whiskey, która przecież wiodła prawie pustynnym traktem. Gdyby ktoś mu powiedział, że George zatrzymał się na przedmieściach Old Whiskey w myjni, by pozbyć się nieeleganckiej warstwy pyłu z lakieru jego ukochanego wozu, wcale by się nie zdziwił.
Samochód zaparkował naprzeciwko Elmir’s Diner. Ennis wstał, czując w ustach nieprzyjemny smak. Nastąpiła chwila pełnego napięcia oczekiwania, kiedy wreszcie tylne drzwi pasażera uchyliły się, a o płytę zapylonego chodnika stuknął obcas czarnego Kabutina. Po chwili z samochodu wyłoniła się już cała postać. Szpilki dodawały centymetrów drobnej, kobiecej sylwetce odzianej w seledynową sukienkę. Mimo to wydawała się dziwnie mała, jakby spłoszona. Choć Joyce oczy ukryte miała za ciemnymi okularami, chłopak wiedział, że rozgląda się po okolicy nerwowo, z przerażeniem. Gdy wreszcie jej wzrok zatrzymał się na Ennisie, zamarła, z ręką kurczowo zaciśnięta na drzwiach samochodu.
Przez chwilę trwała cisza, nikt się nie poruszył. Ostatecznie to jednak matka Ennisa ruszyła do przed siebie, najpierw powoli stawiając każdy krok, jakby miała zemdleć, a potem coraz szybciej, by w końcu puścić się biegiem w kierunku chłopca, którego, gdy tylko do niego dotarła, natychmiast objęła, całą siłą przyciskając do siebie.
Ennis czuł na policzku gorący oddech matki, i, co gorsza, jej łzy. Przełknął ślinę, próbując powstrzymać własne wzruszenie, i sam objął ją mocno, na moment zapominając o wszystkim, co się wydarzyło, skupiając się tylko na tym momencie.
Wreszcie oderwali się od siebie. Joyce drżały wargi, ostrożnie zsunęła z twarzy okulary. Ennis patrzył teraz z poczuciem winy w jej pełne zmartwienia i troski oczy, aż w końcu sam spuścił wzrok.
- Mamo… Przepraszam – wyszeptał z nosem skierowanym w ziemię. Joyce nic nie mówiła, ujęła tylko jego twarz w dłonie i podniosła do góry, tak, by znów na nią spojrzał. Potem uśmiechnęła się blado.
- Włosy ci urosły – powiedziała, zgarniając mu je z czoła.
Ennis miał ochotę się rozpłakać.
- Chodź – powiedział, prostując się i odsuwając już nieco od matki. – Wejdziemy do knajpy, porozmawiamy.
- Myślałam, że wrócisz ze mną do domu…
- Nie. Najpierw kawa i rozmowa.
Joyce przyglądała mu się smutno, po czym odwróciła się w stronę samochodu. Dopiero teraz Ennis dostrzegł stojącego przy Mercedesie George’a. Joyce machnęła do szofera, a ten, zmierzywszy surowym spojrzeniem chłopaka, wsiadł z powrotem do samochodu.
- D-dobrze – zająknęła się Joyce, nerwowo pocierając ramię. Widać było, że nie wiedziała, czego się spodziewać. – Prowadź.
Weszli razem do Elmir’s Diner.
---> Elmir's Diner