Lil wyciagnela klucze ze stacyjki o ile tego Will nie zrobił i sama wysiadła z samochodu, zamykajac go na cztery spusty. Potem rzucila sięw pogoń za uciekinierem, jako, że wlasnie wyskoczyl z samochodu.
By dopaść zbiega, mnożnik na siłę i kondycję (można wspomagać umiejętnością sportową), próg 50. Jak przekroczy któryś was, to chwytacie pastora. Jak nie - on ucieka dalej.
Księgowy, o dziwo, nie miał problemu. Jego kondycja była w miarę zadowalająca, więc Parker po niedługiej chwili gonitwy złapał pastora, tym samym zapewne przewracając się razem z nim. Także postanowił go jakoś zablokować, aby się nie szamotał jak głupi.
A Lil ze swoja kondycja zdazyła zrobić jeszcze dwa kółka naokolo, niczym struś pędziwiatr, krzycząc beep beep! i przebierajac śmiesznie nogami. A nie, chwila. No ale bez problemu dopadła tę dwójkę i pomogła Williamowi w obezwładnieniu pastora.
- Zostawcie, mnie, zostawcie! - Mężczyzna zaczął się szamotać, ale niestety - nie miał szans z tą dwójką. - Wypuśćcie mnie proszę! Obiecuję, obiecuję, ze już się tu nigdy nie pojawię! - zapłakał.
Will zmarszczył brwi i złapał twarz mężczyzny tak, że kciuk był na prawym policzku mężczyzny, a reszta palców na lewym i zacisnął lekko palce. - Sally się ucieszy jak go zobaczy, prawda? - spytał Liluyem zaciskając mocniej palce, by przestał się drzeć.
Odsuneła się, dajac Willowi miejsce, bo mogla bardziej przeszkadzac niz pomagac, skoro juz go spacyfikowali. - Tak, w czarnym worku chyba - prychneła. - A wlasciwie to nie wiem. Może po prostu przekonać go, że tak się nie robi
Will się zastanowił i kiwnął. - Dobrze więc - westchnął. - Możemy go przekonać, że tak się nie robi. Ale nie tutaj - dodał i jego zamiarem było uderzenie na tyle mocno, by stracił przytomność, ale nic więcej. - Znajdź jakąś linę albo taśmę w samochodzie - polecił do Indianki, spoglądając na tego pastora. - Chyba że chcesz tutaj go przekonywać, przy ludziach? - rzucił, choć widać było, że jakoś mu ten pomysł nie pasował szczególnie. - I napisz do Sally.
- Tak, przywiazemy go za nogi do haka z tyłu - parsknęła czarnym humorem. - No dobra, ale moze weź go na apka i chodź do samochodu? Nie bede biegać w te i z powrotem a zaraz nas ktoś zobaczy - ruszyła do samochodu wyciągając telefon i pisząc smsa.
Will posadził pastora po to, by przerzucić sobie jego rękę i zaraz dźwignąć się z nim. - I tak musisz iść do jednego samochodu, a ja pojadę drugim... złap go z drugiej strony - mruknął do Indianki, jakoś nie reagując na jej czarny humor. Poczekał, aż Liluye napisze wiadomość, a następnie mogli ruszyć i wpakować pastora do bagażnika jego auta. Przed tym, księgowy postanowił zadbać o to, by skrępować ręce mężczyzny.
- Tylko, żebyś wiedział, że nie mam prawka. Zabrali mi - rebeeeel! So pirate, wow, wow, much rebel, wow. No ale wpakowała się do samochodu, wczesniej pomagajac Willowi. Jak w tanim kryminale. - Weźmy z nim porozmawiajmy jak kulturalni, cywilizowani obywatele, co? - zapytała jeszcze stajac przy samochodzie ktorym miała jechać. - Kawę jakąś.. czy coś.. Bym się napiła w sumie - zamyśliła się spoglądając na drogę.
Will przeszukał kieszenie mężczyzny zanim wpakowali go do bagażnika. Nie mógł znaleźć kluczy, więc stwierdził, że te znajdują się w aucie. - Jak nikogo nie przejedziesz to nie powinni ci nic zrobić - uśmiechnął się do Liluye. I oparł o dach auta na moment. - Nie mam nic przeciwko kawy, ale to możemy wziąć najwyżej na wynos i wtedy pojedziemy - odpowiedział, wzruszając ramionami. - Zatrzymamy, weźmiemy i pojedziemy dalej - westchnął, sprawdzając kieszenie, by wyciągnąć rękawiczki z kurtki. - Jedziemy - mruknął i wsiadł do samochodu mężczyzny. Poczekał jeszcze, aż Liluye sama wsiądzie i wtedy ruszył przodem Lupnan Road aż na...
Po pracy i sesji na strzelnicy Jonathan wziął Sophie z biura, do którego zaczął ją co raz częściej przyprowadzać i wziął ją do domu. Drogą na około, bo czteromiesięczny już piesek nie dość, że może robić większe odległości to jeszcze się tego domaga. A Jonathan przecież jej niczego nie odmówi. Sophie dreptała przed nim rozradowana, lekko ciągnąc smycz od czasu do czasu. - Hej, spokojnie. Nie biegnij.
Liluye z Moirą też wracały z treningu, a dokładnie z ciągniecia opony. No, teraz już dwóch przez psa. Ciężko to było ogarnać samemu, ale Moira dreptała z jezorem do ziemi, zadowolona i zmęczona. Gdy jednak dojrzała Sophie postawiła uszy i spojrzała czujniej w jej strone, a że Lil smycz miała ledwo zaczepioną o swoje palce to ta wyfrunęła jej z rąk razem z Moirą. - MORT TY SUKO! - nikt by się nie spodziewał takiego głosu u filigranowej Indianki. Pies zatrzymał się w pół skoku do Jona i Sophie i zamarł, obracając się na Liluye. Ta podniosla w koncu wzrok na to kto idzie z drugiej strony i machnęła ręką. - DObra, idź sobie - stwierdziła, więc pies juz wolniejszym krokiem ruszył do tamtej dwójki. - Hej - uśmiechnela sie do Jona, podchodząc do nich. - Zluzuj smycz - zerknęłą na psy.
Sophie ni stąd ni z owąd stanęła jak wryta i odwróciła się do nacierającej na nich bestii. Wywaliła język na zewnątrz i podjarana zaczęła się wyrywać do starszej koleżanki. - Oy! O, cześć - zrobił jak poradziła Lilu a Sophie przywitała się Moirą obskakując ją dookoła - Ja nie wiem, ten pies się zachowuje jakby była na speedzie 24/7 - zaśmiał się. - Wszystko u ciebie w porządku? Dawno się nie widzieliśmy.
Pittka za to stanęła sztywno, niezadowolona z takiego zachowania młodzika i w pewnej chwili po prostu złapała ją za szmaty i przysudiła do ziemi. Dość gwałtowne zachowanie, ale Moira nie lubiła takich psow.. - Mo, odpuść - warknęła do suki i tyknęła ją palcem w bok, by ta się odsunęła, co Moira niechętnie po chwili zrobiła. Indianka wzięła smycz znów do ręki i cofneła sie o dwa kroki. Nie ma gnębienia szczeniaczków. - TO musisz ją uczyć odpoczywania, bo się spala - popatrzyła na Sophie. - Podeśle ci linki potem - zapewniła. - No.. dobrze - wzruszyla lekko ramieniem. - Mogło być gorzej, nie jest źle.. Także chyba dobrze. A u ciebie?
Sophie pisnęła a Jon szybko wziął ją do siebie i popatrzył na Moirę z mordem w oczach. Wziął głębszy oddech. - Hm? Spala? Dobrze, okej. Zastanowił się i obejrzał Lilu z góry do dołu. - Dobrze wyglądasz, znaczy lepiej niż ostatnio. Dobrze się czujesz? A u mnie? Zrobiłem sobie urlop i pojechałem do mojej siostry do Vegas. Sophie chyba nie spodobało się to miasto, ale w Irenne zakochała się od razu. Co nie? Mały zdrajco - podrapał szczeniaka za uszami. - Myślę też nad jakimiś treningami, bo ta mała kulka niedługo będzie mnie ciągnąć po ziemi.
Pewnie dała mu kolejną radę o tym, że nie powinien panikowac, bo psu nic się nie stało. Spojrzała po sobie. - No.. jeszcze kilka kilo mi zostało - cztery do sześciu, zobaczymy. - Fizycznie lepiej - uśmiechneła się nieznacznie. - Do Vegas? No wiesz, mogłes przywieźć chociaż pocztówke! - oburzyła się - Jakąś ładną! Ech.. Vegas.. - pojechała by sobie, nie ma co. - No coś byś mógł zacząć robic, ale to wciaż dzieciak. Mogę ci pomoc po pracy..
- To dobrze, cieszę się - posłał jej uśmiech. Sophie przytulała się do jego nogi podejrzliwie patrząc na Moirę. - eee, no ja tam głównie siedziałem z Ireną, nie bardzo się rozglądałem za pocztówkami.. - próbował się wybronić. Siedział z siostrą i wylewał gorzkie żale, nawet sobie nic nie przywiózł na pamiątkę. - No było by super, ja nie wiem nawet od czego zacząć. Idziesz w tą samą stronę?
- No dobra, wybaczam - stwierdzila łaskawie. - Ale nastęnym razem wyślij mi jakąś pocztówkę, co? Jakąkolwiek. Ah! No i mam te twoje fartuchy. Zapomnialam o nich calkiem, przerpaszam! - rzuciła nagle. - No ide do domu.. powiedzmy ze w ta sama. A ty dokad/ Tez do siebie?
- Oczywiście. Następnym razem przywiozę ci dolara w żetonie - wyszczerzył się. Pokiwał głową. - Tak, do domu mogę zahaczyć o twój dom i wziąć fartuch. Ruszył a Sophie za nim, nieśmiało zbliżając się do Moiry. - A właśnie, miałaś jakikolwiek kontakt z Victorem albo Dorothy? Czy poważnie rozpłyneli się w powietrzu?
- Oh! Może być! - ucieszyła się. - To by było fajne - stwierdziła i pewnie powoli ruszyli drepcząc koło siebie. Liluye znajac zapędy Moiry co do szczeniaków zgarneła ja na drugą strone tak, by oddzielać ją swoim ciałem od psa. - Nie. Serio się rozpłyneli - pokręciłą głową - napisałam do niego smsa, coś że dzieki za troskę czy coś takiego... ale nawet go nie dostał, wiec może to w ogole był numer tylko na chwilę? Wyrzucił go i tyle - wzruszyła ramionami i poprawiłą ciążący jej na plecach plecak. - Czyli ty też nic?