Sam Scott by może i chętnie potańczył, gdyby w Ameryce nie sprzedawali takich sików zamiast piwa, i gdyby nie bał się, że wypadnie mu ogórek z tortilli. Ogórki w naleśniku były rzadkie i trzeba było je cenić. A Walker nic nie doceniał bardziej jak rzeczy, które można bezpowrotnie stracić. Bo on nie wierzył w zasadę trzech sekund. Miał lekcje biologii. Znał prawdę.
Zaśmiał się.
-Raz miś, raz pies... smerfem też jesteś?-zapytał, niejako nawiązując do tego, co te wszystkie nazwy oznaczały w kolokwializmie. Takie tam żarty od zmęczonej autorki, hoho.
Uścisnął mu dłoń z uśmiechem. Pewnie, silnie, po męsku, ale bez pokazu kogutów.
-Ważne, by zadziałało.-zgodził się.-Ja chyba też muszę coś sobie opracować. Jakieś rady?-zapytał, ciągle w tym pogodno-bezstrosko-niepodobnym do niego humorze.
-Scott Walker.-spoważniał nieco, przedstawiając się.-Nie spodziewałem się, że tak dużo ludzi korzysta tu z takich rozrywek, tak w ogóle.-powiedział luźno, rozbawiony, ciągle nawiązując do FC.